poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 15


''Because of you 

I never stray too far from the sidewalk 
Because of you 
I learned to play on the safe side 
So I don't get hurt 
Because of you 
I find it hard to trust 
Not only me, but everyone around me 
Because of you 
I am afraid 

I loose my way 
And it's not too long before you point it out 
I cannot cry 
Because I know that's weakness in your eyes 
I'm forced to fake a smile, a laugh 
Every day of my life 
My heart can't possibly break 
When it wasn't even whole to start with''




Nie patrzył na mnie ze strachem, obrzydzeniem, w jego oczach nie było nawet współczucia. Patrzył na mnie, jak na dawną Hope i to pomogło mi otworzyć usta. Niczego nie bałam się tak bardzo, jak wyjawienia mu swojej przeszłości, ale przełamałam się dzięki temu normalnemu spojrzeniu. Mocniej ścisnął moje dłonie, jakby mnie zachęcając, ale ja już podjęłam decyzje.
-Moja mama cierpiała na depresje, była wrakiem człowieka, a mój tata zamiast ją wspierać zaczął się nad nią znęcać. Miał ją gdzieś i wychodził na całe noce zostawiając ją samą. Ja musiałam na to wszystko patrzeć.Widziałam, jak się tnie i któregoś dnia znalazłam ją martwą w wannie. Zabiła się. Nie pomyślała o mnie i się zabiła. - Mój głos się załamał a w oczach wezbrał łzy, ale ciągnęłam dalej, bo teraz nie mogłam się wycofać. - Ojciec, gdy wrócił do domu i wszedł do łazienki zadzwonił po pogotowie, ale w jego oczach nie było widać cierpienia. Przyjechała karetka, zabrali ją mimo mojego płaczu i krzyku. Następnego dnia on zapakował wszystkie moje rzeczy i zawiózł mnie do domu dziecka, a tam powiedział, że jego żona się zabiła, a on nie może mnie wychować sam i odjechał. Zostawił mnie tam, gdy byłam małą dziewczynką, pokazał mi, że się nie liczę, że jestem nikim. Za nim adoptowałam mnie pierwsza rodzina minęło pół roku i przez te sześc miesięcy z radosnej dziewczynki stałam się tylko pustym ciałem dziecka. Do jedenastego roku życia mieszkałam u kilku rodzin zastępczych. Zabierała mnie od nich albo policja, bo były to patologiczne rodziny, albo sami mnie oddawali, bo byłam nie do zniesienia. Gdy skończyłam jedenaście lat adoptowali mnie państwo Robinson. Ana i Georg. Wydawali się być naprawdę mili i ja też starałam się być w miarę znośna. Polubiłam ich Wszystko zaczęło się psuć, gdy Georg stracił prace. Zaczął pić, znęcać się nad Aną i nade mną... Pewnego dnia po powrocie ze szkoły poszłam do swojego pokoju, Ana gotowała obiad. Georg wrócił i od razu się zaczęli kłócić... Był tak agresywny i tak pijany i zabił Ane, a potem... - Spojrzałam mu prosto w oczy. Był zszokowany, ale uważnie mnie słuchał. - Mnie zgwałcił. - Jego uścisk stał się jeszcze mocniejszy, a w spojrzeniu pojawiły się gniewne rysy, ale wciąż mi nie przerywał. - Po tym dniu już całkowicie pękłam. Nie zostało po mnie nic. Adoptowała mnie Rose. Mieszkała ze swoim chłopakiem, który był bezrobotny i lubił siedzieć na kanapie z piwem w ręku. Nie znosiłam go, ale nie miałam prawa głosu, bo byłam wdzięczna, że Rose mnie przygarnęła. Nie wiedziała nic o tym co mi się przytrafiło w domu Robinsonów. Ubłagałam psycholog i sąd, by jej tego nie mówić. Przed wprowadzeniem do jej domu rozmawiałam przynajmniej z pięcioma psychologami. Znaczy oni mówili, a ja udawałam, ze słucham. Nie chciałam się nikomu zwierzać, bo i tak byłam już martwa w środku. Rose dała mi mój własny pokój i łazienkę, a ja się odizolowałam. Prawie w ogóle z nią nie rozmawiałam, mimo że ona się starała jakoś do mnie dotrzeć. Nie długo po przyjeździe do Rose, spotkałam Scotta. Stał się moim przyjacielem, kochankiem i dilerem. Narkotyki zniszczyły mnie jeszcze bardziej, jeżeli w ogóle się dało. Piłam,ćpałam i puszczałam się na prawo i lewo. Ciągle miałam kłopoty ze szkołą, wciąż mnie wywalali. To jest moja ostatnia szansa. Nigdy dotąd nie miałam nikogo więcej niż Scotta, a teraz pojawiła się Em i ty. Rose wywaliła z domu Luisa i zaczęłyśmy się lepiej dogadywać i to wszystko mnie przytłacza, boje się tego że któreś z was mnie skrzywdzi. Obiecałam jej, że już nigdy nie wezmę, ale ja wiem, że to nie prawda. Dru ja czuje się już przegrana i wykończona. Czuje, że jestem nic nie warta. Nie pozostało ze mnie nic i nie chce już się męczyć. -Nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Dru przygarnął mnie do siebie i mocno mnie przytulił. Zsunęłam się z fotela i opadłam na podłogę obok, wtulona  w niego.Nigdy, nikomu nie opowiedziałam swojej historii od początku do końca. Nawet Scott nie znał całej prawdy.
-Hope - Szepnął mi do ucha Dru. Podniosłam na niego zmazane łzami spojrzenie. - Jesteś warta więcej niż ci się wydaje. Ze swoją przeszłością, z tym bólem i cierpieniem, które czujesz, jesteś warta więcej niż ktokolwiek na ziemi. To co przeszłaś jest okropne i naprawdę żałuje, że to cie spotkało, bo gdybym mógł coś zrobić to nigdy bym na to nie pozwolił. Ale nie możesz myśleć, że jesteś nikim. Bo Hope jesteś wyjątkowa na wiele sposobów. - Powiedział to z takim przekonaniem, że prawie mu uwierzyłam. - Proszę. Proszę uwierz mi, bo wiem co mówię. Gdy na ciebie patrze widzę skrzywdzoną przez życie dziewczynę, ale także dziewczynę która ma przed sobą  całe życie, którą można kochać, wielbić i szanować. Dziewczynę, która jest warta każdego poświęcenia. - Mówił to z taka żarliwością i takim przekonaniem... Czułam się zmęczona trzymaniem w sobie emocji wiec nic nie mówiąc pozwoliłam sobie na płacz, a on tylko mnie przytulił. Trzymając mnie w ramionach sprawił, ze  nie rozpadłam się na milion kawałków.

***

Gdy Hope w końcu przestała płakać i usnęła, podniosłem ja z podłogi i ułożyłem w łózku. Wyglądała na wykończona. Było mi jej szkoda i dziwiłem się, jak taka krucha istota przetrwała tak wiele Teraz rozumiałem czemu chciała trzymać mnie na dystans. Gdybym ja przeszedł chociaż polowe tego co ona prawdopodobnie nie dałabym rady. Mówiła ze w środku jest martwa, ale ja w to nie wierzyłem. Myślę tylko, ze jej dusza jest uśpiona głęboko schowa przed złem świata, a miłość Rose przyjaźń Emily i ja możemy pomoc jej odzyskać siebie. Musiała być nadzieja, bo... Nie mogłem stracić znów kogoś na kim mi zależało. Rozbrzmiał jej telefon, wiec by jej nie obudzić wygrzebałem go z jej torebki i odebrałem wychodząc z pokoju. Dzwoniła Rose.
-Halo?
-Kto mówi?
-Dru, kolega od projektu. Nie dawno u was byłem. 
-Gdzie Hope?-Jej głos był zaniepokojony.
-Śpi, źle się poczuła. Jak tylko wstanie odwiozę ja do domu.
- Źle się poczuła? Co się jej stało.
-Nic poważnego naprawdę- Zapewniłem.
-W porządku, jak tylko się obudzi niech zadzwoni.
-Okay.
-Zadbaj o nią.
-Proszę się nie martwic, jest w dobrych rekach.
-Dziękuję, do usłyszenia. - Pożegnała się i rozłączyła. Schowałem telefon do kieszeni i wróciłem do pokoju. Hope wciąż spala, zwinięta w kulkę. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, wiec położyłem się obok i zacząłem się jej przyglądać. Była naprawdę piękna... Nie w typowy sposób, ale właśnie to, że odróżniała się od innych sprawiało, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Odgarnąłem z jej czoła zbłąkany kosmyk włosów i bardziej otuliłem kołdrą. Cholera... Nigdy o żadną dziewczynę nie chciałem się tak troszczyć, jak o nią. Chyba straciłem dla niej rozum i serce. Zadrżała a jej ręka zacisnęła się na poduszce. Wyglądała, jak zagubione, wystraszone dziecko. Tak bardzo chciałem jej pomóc odnaleźć normalność. Obserwując ją tak w końcu i mnie zmorzył sen.

Gdy znów otworzyłem oczy Hope już nie spała. Leżała na boku i patrzyła na mnie z niepokojem.
-Hej. - Szepnąłem, układając się wygodniej.
-Hej. - Jej głos był ledwie słyszalny.
-Jak się czujesz? - Spytałem z troską, wpatrując się w jej ciemne oczy. Oblizała wyschnięte wargi
i wzruszyła ramionami.
-Chyba mi lżej... - W pokoju panował  mrok jedynym oświetleniem była lampka nocna, która musiała włączyć Hope. - Nadal uważasz, że nie jetem do niczego? - Uśmiechnąłem się lekko.
-Nigdy nie zmienię o tobie zdania. - Nie odwzajemniła uśmiechu, Wyglądała na spiętą. - Co się stało?
-Uważasz, że teraz, gdy ci o wszystkim powiedziałam możemy się przyjaźnić?
-Oczywiście, to nawet ułatwia sprawę, bo teraz wiem dlaczego jesteś jaka jesteś. -Pokręciła głową i usiadła.
-Nie, nie możemy. Nie zniosę tego.
-O czym ty mówisz Hope? - Także usiadłem i wpatrywałem się w jej plecy.
-To że teraz jestem dla ciebie taka jaka byłam to nie znaczy, że to się nie zmieni. Nie zniosę tego, gdy będziesz patrzył na mnie współczująco, albo stwierdzisz, że jednak jestem nic nie warta. Nie zniosę kolejnego odrzucenia. - Zacisnąłem usta i położyłem dłoń na jej ramieniu. Nie mogłem jej powiedzieć, że jestem w niej zakochany, bo ona nie tego teraz potrzebowała, ale nie mogłem pozwolić jej tak dalej myśleć.
-Hope uwierz mi... Zawsze będę przy tobie. Pamiętasz co ci powiedziałem? Nigdy się nie poddam i nie zrezygnuje z ciebie. - Odwróciła głowę w moją stronę.
-Nawet po ty wszystkim co ci powiedziałam?
-To co cie spotkało to nie jest twoja winna. Jesteś cudowna i twoi rodzice... I inni nie potrafili cie docenić. Teraz masz Rose, Emily i mnie i uwierz mi, żadne z nas cie nie skrzywdzi.
-Skąd możesz wiedzieć?
-Po prostu wiem. - Uśmiechnąłem się, a wtedy znów zadzwonił jej telefon, który zamiast w mojej kieszeni znajdował się obok poduszki na której spała Hope.  Podniosła komórkę i spojrzała na wyświetlacz.
-To Scott. - Wyjaśniła. - Zadzwoniłam do niego by po mnie przyjechał. - Zaniepokoiło mnie to. Akurat z nim nie powinna się spotykać, ale przecież nie mogę jej wybierać znajomych.
-Ja bym cie odwiózł.
-Spałeś. - Uśmiechnęła się i wstała.
-Co będziesz  z nim robić? - Spytałem nim zdążyłem ugryźć się w język. Spojrzała na mnie pytająco.
-Chodzi ci czy będę z nim ćpać? - Zacisnąłem powieki, bo nie dokładnie o to mi chodziło, ale to i tak chyba było lepsze niż to co miałem na myśli.
-A będziesz? - Zacisnęła szczękę.
-Nie wiem, to nie jest takie łatwe.
-Przynajmniej jesteś szczera, ale wiesz, że nie powinnaś? Hope to ci nie pomoże. - Spuściła wzrok.
-Jeszcze tego nie wiem, ale może w końcu się o tym przekonam.