poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 15


''Because of you 

I never stray too far from the sidewalk 
Because of you 
I learned to play on the safe side 
So I don't get hurt 
Because of you 
I find it hard to trust 
Not only me, but everyone around me 
Because of you 
I am afraid 

I loose my way 
And it's not too long before you point it out 
I cannot cry 
Because I know that's weakness in your eyes 
I'm forced to fake a smile, a laugh 
Every day of my life 
My heart can't possibly break 
When it wasn't even whole to start with''




Nie patrzył na mnie ze strachem, obrzydzeniem, w jego oczach nie było nawet współczucia. Patrzył na mnie, jak na dawną Hope i to pomogło mi otworzyć usta. Niczego nie bałam się tak bardzo, jak wyjawienia mu swojej przeszłości, ale przełamałam się dzięki temu normalnemu spojrzeniu. Mocniej ścisnął moje dłonie, jakby mnie zachęcając, ale ja już podjęłam decyzje.
-Moja mama cierpiała na depresje, była wrakiem człowieka, a mój tata zamiast ją wspierać zaczął się nad nią znęcać. Miał ją gdzieś i wychodził na całe noce zostawiając ją samą. Ja musiałam na to wszystko patrzeć.Widziałam, jak się tnie i któregoś dnia znalazłam ją martwą w wannie. Zabiła się. Nie pomyślała o mnie i się zabiła. - Mój głos się załamał a w oczach wezbrał łzy, ale ciągnęłam dalej, bo teraz nie mogłam się wycofać. - Ojciec, gdy wrócił do domu i wszedł do łazienki zadzwonił po pogotowie, ale w jego oczach nie było widać cierpienia. Przyjechała karetka, zabrali ją mimo mojego płaczu i krzyku. Następnego dnia on zapakował wszystkie moje rzeczy i zawiózł mnie do domu dziecka, a tam powiedział, że jego żona się zabiła, a on nie może mnie wychować sam i odjechał. Zostawił mnie tam, gdy byłam małą dziewczynką, pokazał mi, że się nie liczę, że jestem nikim. Za nim adoptowałam mnie pierwsza rodzina minęło pół roku i przez te sześc miesięcy z radosnej dziewczynki stałam się tylko pustym ciałem dziecka. Do jedenastego roku życia mieszkałam u kilku rodzin zastępczych. Zabierała mnie od nich albo policja, bo były to patologiczne rodziny, albo sami mnie oddawali, bo byłam nie do zniesienia. Gdy skończyłam jedenaście lat adoptowali mnie państwo Robinson. Ana i Georg. Wydawali się być naprawdę mili i ja też starałam się być w miarę znośna. Polubiłam ich Wszystko zaczęło się psuć, gdy Georg stracił prace. Zaczął pić, znęcać się nad Aną i nade mną... Pewnego dnia po powrocie ze szkoły poszłam do swojego pokoju, Ana gotowała obiad. Georg wrócił i od razu się zaczęli kłócić... Był tak agresywny i tak pijany i zabił Ane, a potem... - Spojrzałam mu prosto w oczy. Był zszokowany, ale uważnie mnie słuchał. - Mnie zgwałcił. - Jego uścisk stał się jeszcze mocniejszy, a w spojrzeniu pojawiły się gniewne rysy, ale wciąż mi nie przerywał. - Po tym dniu już całkowicie pękłam. Nie zostało po mnie nic. Adoptowała mnie Rose. Mieszkała ze swoim chłopakiem, który był bezrobotny i lubił siedzieć na kanapie z piwem w ręku. Nie znosiłam go, ale nie miałam prawa głosu, bo byłam wdzięczna, że Rose mnie przygarnęła. Nie wiedziała nic o tym co mi się przytrafiło w domu Robinsonów. Ubłagałam psycholog i sąd, by jej tego nie mówić. Przed wprowadzeniem do jej domu rozmawiałam przynajmniej z pięcioma psychologami. Znaczy oni mówili, a ja udawałam, ze słucham. Nie chciałam się nikomu zwierzać, bo i tak byłam już martwa w środku. Rose dała mi mój własny pokój i łazienkę, a ja się odizolowałam. Prawie w ogóle z nią nie rozmawiałam, mimo że ona się starała jakoś do mnie dotrzeć. Nie długo po przyjeździe do Rose, spotkałam Scotta. Stał się moim przyjacielem, kochankiem i dilerem. Narkotyki zniszczyły mnie jeszcze bardziej, jeżeli w ogóle się dało. Piłam,ćpałam i puszczałam się na prawo i lewo. Ciągle miałam kłopoty ze szkołą, wciąż mnie wywalali. To jest moja ostatnia szansa. Nigdy dotąd nie miałam nikogo więcej niż Scotta, a teraz pojawiła się Em i ty. Rose wywaliła z domu Luisa i zaczęłyśmy się lepiej dogadywać i to wszystko mnie przytłacza, boje się tego że któreś z was mnie skrzywdzi. Obiecałam jej, że już nigdy nie wezmę, ale ja wiem, że to nie prawda. Dru ja czuje się już przegrana i wykończona. Czuje, że jestem nic nie warta. Nie pozostało ze mnie nic i nie chce już się męczyć. -Nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Dru przygarnął mnie do siebie i mocno mnie przytulił. Zsunęłam się z fotela i opadłam na podłogę obok, wtulona  w niego.Nigdy, nikomu nie opowiedziałam swojej historii od początku do końca. Nawet Scott nie znał całej prawdy.
-Hope - Szepnął mi do ucha Dru. Podniosłam na niego zmazane łzami spojrzenie. - Jesteś warta więcej niż ci się wydaje. Ze swoją przeszłością, z tym bólem i cierpieniem, które czujesz, jesteś warta więcej niż ktokolwiek na ziemi. To co przeszłaś jest okropne i naprawdę żałuje, że to cie spotkało, bo gdybym mógł coś zrobić to nigdy bym na to nie pozwolił. Ale nie możesz myśleć, że jesteś nikim. Bo Hope jesteś wyjątkowa na wiele sposobów. - Powiedział to z takim przekonaniem, że prawie mu uwierzyłam. - Proszę. Proszę uwierz mi, bo wiem co mówię. Gdy na ciebie patrze widzę skrzywdzoną przez życie dziewczynę, ale także dziewczynę która ma przed sobą  całe życie, którą można kochać, wielbić i szanować. Dziewczynę, która jest warta każdego poświęcenia. - Mówił to z taka żarliwością i takim przekonaniem... Czułam się zmęczona trzymaniem w sobie emocji wiec nic nie mówiąc pozwoliłam sobie na płacz, a on tylko mnie przytulił. Trzymając mnie w ramionach sprawił, ze  nie rozpadłam się na milion kawałków.

***

Gdy Hope w końcu przestała płakać i usnęła, podniosłem ja z podłogi i ułożyłem w łózku. Wyglądała na wykończona. Było mi jej szkoda i dziwiłem się, jak taka krucha istota przetrwała tak wiele Teraz rozumiałem czemu chciała trzymać mnie na dystans. Gdybym ja przeszedł chociaż polowe tego co ona prawdopodobnie nie dałabym rady. Mówiła ze w środku jest martwa, ale ja w to nie wierzyłem. Myślę tylko, ze jej dusza jest uśpiona głęboko schowa przed złem świata, a miłość Rose przyjaźń Emily i ja możemy pomoc jej odzyskać siebie. Musiała być nadzieja, bo... Nie mogłem stracić znów kogoś na kim mi zależało. Rozbrzmiał jej telefon, wiec by jej nie obudzić wygrzebałem go z jej torebki i odebrałem wychodząc z pokoju. Dzwoniła Rose.
-Halo?
-Kto mówi?
-Dru, kolega od projektu. Nie dawno u was byłem. 
-Gdzie Hope?-Jej głos był zaniepokojony.
-Śpi, źle się poczuła. Jak tylko wstanie odwiozę ja do domu.
- Źle się poczuła? Co się jej stało.
-Nic poważnego naprawdę- Zapewniłem.
-W porządku, jak tylko się obudzi niech zadzwoni.
-Okay.
-Zadbaj o nią.
-Proszę się nie martwic, jest w dobrych rekach.
-Dziękuję, do usłyszenia. - Pożegnała się i rozłączyła. Schowałem telefon do kieszeni i wróciłem do pokoju. Hope wciąż spala, zwinięta w kulkę. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, wiec położyłem się obok i zacząłem się jej przyglądać. Była naprawdę piękna... Nie w typowy sposób, ale właśnie to, że odróżniała się od innych sprawiało, że nie mogłem oderwać od niej oczu. Odgarnąłem z jej czoła zbłąkany kosmyk włosów i bardziej otuliłem kołdrą. Cholera... Nigdy o żadną dziewczynę nie chciałem się tak troszczyć, jak o nią. Chyba straciłem dla niej rozum i serce. Zadrżała a jej ręka zacisnęła się na poduszce. Wyglądała, jak zagubione, wystraszone dziecko. Tak bardzo chciałem jej pomóc odnaleźć normalność. Obserwując ją tak w końcu i mnie zmorzył sen.

Gdy znów otworzyłem oczy Hope już nie spała. Leżała na boku i patrzyła na mnie z niepokojem.
-Hej. - Szepnąłem, układając się wygodniej.
-Hej. - Jej głos był ledwie słyszalny.
-Jak się czujesz? - Spytałem z troską, wpatrując się w jej ciemne oczy. Oblizała wyschnięte wargi
i wzruszyła ramionami.
-Chyba mi lżej... - W pokoju panował  mrok jedynym oświetleniem była lampka nocna, która musiała włączyć Hope. - Nadal uważasz, że nie jetem do niczego? - Uśmiechnąłem się lekko.
-Nigdy nie zmienię o tobie zdania. - Nie odwzajemniła uśmiechu, Wyglądała na spiętą. - Co się stało?
-Uważasz, że teraz, gdy ci o wszystkim powiedziałam możemy się przyjaźnić?
-Oczywiście, to nawet ułatwia sprawę, bo teraz wiem dlaczego jesteś jaka jesteś. -Pokręciła głową i usiadła.
-Nie, nie możemy. Nie zniosę tego.
-O czym ty mówisz Hope? - Także usiadłem i wpatrywałem się w jej plecy.
-To że teraz jestem dla ciebie taka jaka byłam to nie znaczy, że to się nie zmieni. Nie zniosę tego, gdy będziesz patrzył na mnie współczująco, albo stwierdzisz, że jednak jestem nic nie warta. Nie zniosę kolejnego odrzucenia. - Zacisnąłem usta i położyłem dłoń na jej ramieniu. Nie mogłem jej powiedzieć, że jestem w niej zakochany, bo ona nie tego teraz potrzebowała, ale nie mogłem pozwolić jej tak dalej myśleć.
-Hope uwierz mi... Zawsze będę przy tobie. Pamiętasz co ci powiedziałem? Nigdy się nie poddam i nie zrezygnuje z ciebie. - Odwróciła głowę w moją stronę.
-Nawet po ty wszystkim co ci powiedziałam?
-To co cie spotkało to nie jest twoja winna. Jesteś cudowna i twoi rodzice... I inni nie potrafili cie docenić. Teraz masz Rose, Emily i mnie i uwierz mi, żadne z nas cie nie skrzywdzi.
-Skąd możesz wiedzieć?
-Po prostu wiem. - Uśmiechnąłem się, a wtedy znów zadzwonił jej telefon, który zamiast w mojej kieszeni znajdował się obok poduszki na której spała Hope.  Podniosła komórkę i spojrzała na wyświetlacz.
-To Scott. - Wyjaśniła. - Zadzwoniłam do niego by po mnie przyjechał. - Zaniepokoiło mnie to. Akurat z nim nie powinna się spotykać, ale przecież nie mogę jej wybierać znajomych.
-Ja bym cie odwiózł.
-Spałeś. - Uśmiechnęła się i wstała.
-Co będziesz  z nim robić? - Spytałem nim zdążyłem ugryźć się w język. Spojrzała na mnie pytająco.
-Chodzi ci czy będę z nim ćpać? - Zacisnąłem powieki, bo nie dokładnie o to mi chodziło, ale to i tak chyba było lepsze niż to co miałem na myśli.
-A będziesz? - Zacisnęła szczękę.
-Nie wiem, to nie jest takie łatwe.
-Przynajmniej jesteś szczera, ale wiesz, że nie powinnaś? Hope to ci nie pomoże. - Spuściła wzrok.
-Jeszcze tego nie wiem, ale może w końcu się o tym przekonam.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 14

''Find light in the beautiful sea
I choose to be happy


You and I, you and I
We’re like diamonds in the sky

You’re a shooting star I see
A vision of ecstasy
When you hold me, I’m alive
We’re like diamonds in the sky

I knew that we’d become one right away
Oh, right away
At first sight I felt the energy of sun rays
I saw the life inside your eyes

So shine bright, tonight, you and I
We’re beautiful like diamonds in the sky
Eye to eye, so alive''



Minął tydzień odkąd widziałam Dru. Tamtego dnia wieczorem, gdy wróciła Rose znalazła mnie w pokoju kompletnie naćpaną, siedzącą w szklanych odłamkach z ramki. Nie pamiętam nic, ale dowodem na jej słowa są moje pokaleczone dłonie i nadgarstki. Jako że była pielęgniarką nie spanikowała, ale następnego dnia, gdy się ocknęłam dała mi niezły wykłada i postawiła ultimatum. Jeżeli jeszcze raz zobaczy, że biorę bądź się tne, zapisuje mnie do specjalisty, a jak to nie pomoże odda mnie na odwyk. Obiecałam jej, że nigdy więcej tego nie zrobię, ale sama nie wierzyłam w tą obietnice. Przez tydzień siedziałam w domu dochodząc do siebie, ale wciąż czułam dziwny ból w klatce piersiowej. To było nie do wytrzymania, a na domiar złego nie mogłam przestać myśleć o Dru. Każdej nocy, gdy próbowałam, zasnąć nie mogłam, bo wciąż na nowo odtwarzałam w głowie tamten dzień i wciąż katowałam się wspomnieniem jego wyrazu twarzy, gdy mówił o narkotykach. Byłam idiotką. Mogłam to wszystko rzucić i pozwolić mu się zbliżyć, ale chyba nie potrafiłam. Za bardzo się bałam. W głowie miałam mętlik dwa razy większy niż zazwyczaj.
-Hope! - Głos Rose wyrwał mnie z zamyślenia.
-Idę! - Odkrzyknęłam, przewiesiłam torbę przez ramie i zbiegłam na dół. Wparowałam do kuchni i zatrzymałam się w pół kroku, gdy przy naszym nowym stole zauważyłam Emily.
-Em? - Nie potrafiłam ukryć zaskoczenia w głosie.
-Hej. - Szepnęła uśmiechając się.
-Co ty tu robisz?
-Pomyślałam, że mogę zawieźć cie do szkoły. - Nie rozmawiałam z nią od dnia kiedy potwierdziły sie moje obawy, że bije ją chłopak.
-W porządku. - Posłałam Rose uspokajający uśmiech i ruszyłam do wyjścia, a Emily za mną. Przed domem stało czerwone maserati. - Nie wiedziałam, że masz samochód. - Skwitowałam, podchodząc do auta.
-Rzadko nim jeżdżę. - Wsiadłyśmy do środka, a Em odpaliła silnik.
-Myślałam, że już nigdy się do mnie nie odezwiesz. - Spojrzała na mnie i zacisnęła wargi. Bez słowa gładko ruszyła.
-Przemyślałam to co mi powiedziałaś. - Odezwała się, gdy wyjechaliśmy z mojej ulicy.
-I do jakiego wniosku doszłaś?
-Zerwałam z nim Hope. - W jej głosie słyszałam dumę.
-Naprawdę?- Nie spodziewałam się tego. Posłała mi krótkie, ale żarliwe spojrzenie.
-Tak. Jestem ci wdzięczna, że opowiedziałaś mi swoją historię.
-Ciesze się. - Powiedziałam szczerze.
-Ale to nie koniec Hope, prawda?
-Koniec czego?
-Twojej historii. - Głośno przełknęłam ślinę i przymknęłam powieki.
-Nie.
-Opowiesz mi kiedyś? Całą? - Wyczułam na sobie jej wzrok, ale nie otworzyłam oczu. Tonęłam w ciemności swojej przeszłości.
-Nie wiem czy dam radę. - Wyznałam.
-Nie musisz całej na raz. Fragmentami będzie lepiej. Też chciałabym ci jakoś pomóc. - Nikt mi już nie pomoże.
-Bądź cierpliwa.
-Będę. Co ci się stało w ręce? - Uchyliłam powieki i wbiłam wzrok w swoje pocięte dłonie.
-To część historii. - Szepnęłam i zerknęłam na nią.Wpatrzona  w drogę przed sobą skinęła głową.
-Rozumiem.

Stanęłam przed drzwi do klasy biologicznej i wszystko we mnie stężało. Nie chciałam tam wchodzić. Każdą przerwę do czwartej godziny spędziłam z Emily. Opowiadała mi jak zerwała z Brianem, jak na to zareagowali jej rodzice i jak bardzo jest mi wdzięczna. Przynajmniej trzy razy mnie uściskała, a mi to w ogóle nie przeszkadzało. Tak bardzo dobrze czułam się w jej towarzystwie, a teraz stałam tu samotnie z mocno bijącym sercem. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do klasy. Wszystkie spojrzenia wylądowały na mnie, a w tym jego zielone oczy. Miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
-Przepraszam za spóźnienie. - Wydukałam, a pani Tyler skinęła głową i posłała mi przyjazny uśmiech.
-Nic się nie stało. Miło, że wróciłaś Hope. Usiądź. - Odwzajemniłam uśmiech i ruszyłam na tył klasy. Nie miałam wyboru musiałam usiąść obok niego, bo wszystkie miejsc były zajęte oprócz tego obok Dru. Niezgrabnienie usiadłam na swoim krześle, jak najdalej od niego, a on wciąż patrzył wprost na mnie. Chciało mi się płakać
-Co ci się stało? - Spytał kiedy zaczęłam wyjmować zeszyt. Zignorowałam jego pytanie, bo co miałam powiedzieć?  - Porozmawiasz ze mną? Hope proszę. - W jego głosie brzmiała rozpacz.Spojrzałam na niego i lekko pokręciłam głową, a jego oczy rozbłysły bólem. - Dlaczego?
-Bo  nie mamy o czym rozmawiać. - Wyszeptałam. Jego dłonie, które leżały na ławce zacisnęły się w pięści.
-Nie możesz tak po prostu uciec. - Warknął cicho. Byłam zaskoczona jego impulsywnością.
-Mogę.
-Nie. Nie ode mnie. -Patrzył mi prosto w oczy i mówił szczerze, a ja czułam się kompletnie bezsilna.
-Zostaw mnie Dru. Przestań komplikować mi życie.
-Nie ma na to szans Hope. Porozmawiasz ze mną choćbym miał cie do tego zmusić.-  Przez dobre dwie minuty mierzyliśmy się wzrokiem. To ja pierwsza się odwróciłam i przez resztę lekcji kompletnie go ignorowałam. Gdy zadzwonił dzwonek, a biologia dobiegła końca nie miałam pojęcia co zrobić. Wstałam mechanicznie i szybko wyszłam z klasy, ale Dru  mnie dogonił. Złapał mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę. - Nie uciekaj. - Skrzywiłam się, gdy jego palce wbiły się w moją poranioną skórę. - Przepraszam. - Szepnął i natychmiast poluźnił uścisk.
-Nie chce z tobą rozmawiać.
-Ale ja chce więc albo pójdziesz ze mną dobrowolnie, albo cie stąd wyniosę. - Spojrzałam na niego z przerażeniem.
-Nie zrobisz tego.
-Jesteś tego pewna? - Spojrzał na mnie wyzywająco.
-Nie. - Wyznałam szczerze.
-Tak myślałem. Chodź. - Pociągnął mnie w stronę wyjścia ze szkoły.
-Gdzie idziemy?
-Do mnie.
-Czemu tam?
-Bo dom jest pusty i stamtąd na pewno mi nie uciekniesz. Nie tym razem. - Po tych słowach zaczęłam się bać tego co mnie czeka.

***

Całą drogę do mojego domu przebyliśmy w ciszy. Widziałem, że jest spięta, ale nie wiedziałem co mogę jej powiedzieć, by się choć trochę rozluźniła. Tak bardzo ucieszyłem się na jej widok w szkole. Myślałem już, że nigdy nie wróci, a to by skomplikowało mój plan ocalenia jej. Dom był cichy, zimny i pusty. Mama była teraz w jakimś specjalnym ośrodku a ojciec wyjechał w delegacje. Byłem kompletnie sam przez tydzień i szczerze zacząłem trochę wariować. Ruby nie odezwała się do mnie ani razu nie żebym w ogóle tego chciał, a Dom był zajęty swoją nową dziewczyną. Zaprowadziłem ją do swojego pokoju. Usiadła na fotelu przed telewizorem i obróciła się na nim tak, że patrzyła na mnie. Ja zaś zostałem przy drzwiach i oparłem się framugę.
-Po co mnie tu przywiozłeś? - Spytała chłodnym głosem. Patrzyła na mnie podejrzliwie z rezerwą.
-Bo chce z tobą porozmawiać. Szczerze.
-O czym?
-Powiedz mi Hope bierzesz narkotyki? - Na jej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. Wyglądała jak wyżłobiona w marmurze. 
-To nie twoja sprawa Dru. - Obciągnęła rękawy beżowego swetra na dłonie.
-Jestem twoim przyjacielem i to jest moja sprawa. - Prychnęła.
-Nie jesteśmy przyjaciółmi. Znamy się ile? Miesiąc. To nie jest przyjaźń.
-To co? Jak to nazwiesz Hope? Bo nie jesteś mi obojętna i ja tobie też nie jestem, wiem o tym. - Nie mogłem wyczytać z jej oczu czegokolwiek. 
-Czemu ci tak zależy?  - Spytała szeptem. Westchnąłem i podszedłem bliżej, tak że teraz patrzyłem na nią z góry. Podniosła głowę i wbiła we mnie swoje  granatowe, teraz niemal czarne oczy wyczekując odpowiedzi.
-Bo nie chce byś skończyła, jak mój brat.
-Chcesz mnie uratować?
-Tak.
-Na to jest już za późno. - Jej głos był zimny jak lód, a ja nie potrafiłem powstrzymać dreszczu.
-Dlaczego tak mówisz? Hope ciągle żyjesz, więc...
-Nie - Przerwała mi. - W środku jestem martwa. - Te słowa mnie przeraziły, tym bardziej, że jej głos brzmiał jak przegrany, a twarz była poważna. - Rozumiesz? Od bardzo dawna tu - Przyłożyła rękę do swojej lewej piersi, tam gdzie biło serce - Już nic nie ma. - Patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczami, bo nie tego się spodziewałem. Myślałem, że jest zagubiona, a nie stracona.
-Nie możesz tak mówić - Szepnąłem i kleknąłem przed nią. - Nie wierzę w to.-Popatrzyła na mnie z żalem w oczach.
-Nie znasz mojej historii Dru. Moja przeszłość mnie naznaczyła. Tego nie da się naprawić. - Ona wierzyła w to co mówiła. Wierzyła w to, że nie można jej naprawić, ale ja byłem innego zdania.
-Opowiedz mi Hope, opowiedz mi wszystko o sobie. - Z jej oczu wyczytałem przerażenie. - Nie bój się. - Złapałem jej dłonie w swoje.- Nie zmienię o tobie zdania.
-Nie możesz być taki pewien.
-Jestem. - I byłem, bo wiedziałem, że jestem w niej cholernie zakochany i cokolwiek by powiedziała nie zmieni tego bo przeszłość to historia, a ona jest taka jaka jest teraz w tej chwili.

niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 13



''I might as well be in a garden
I said, ah
A smell in the air is a dripping rose (you could be the one for me)
Another soul to meet my void then
Of anything bare that's made of gold

A physical kiss is nothing without it
And you close your eyes to see what it's done
The body that lies is built up on looking
Cause all that remains before it's begun''

Drogę do mojego domu pokonaliśmy w ciszy. Czułam się, jak idiotka. Nie powinnam tak reagować. Teraz na pewno uzna mnie za wariatkę, a na dodatek domyśli się, że biorę, a obrzydzenie na jego twarzy, gdy mówił o narkotykach dało mi do zrozumienia, że mną też będzie się brzydził. A tego nie zniosę, bo... Polubiłam go.  Zatrzymał się przed moim domem. Chciałam wysiąść, ale złapał mnie za ramię i powstrzymał.
-Hope - Szepnął. Spojrzałam na niego, udając obojętność. - O co chodzi? Zrobiłem coś nie tak? Spytałem tylko czy bierzesz. Nie oskarżyłem cie o nic. Hope powiedz mi.
-Puść mnie. - Warknęłam. Lepiej teraz to zakończyć nim dowie się prawdy, znienawidzi mnie, zostawi, podda się, a ja znów utracę kawałek siebie.
-Cholera Hope powiedz mi czym cie tak uraziłem?!
-Nie widzisz tego Dru? Pochodzimy z dwóch różnych światów. Żyjemy inaczej i mamy za sobą inną przeszłość.Ta przyjaźń nie wypali.  - Wyrwałam się z jego uścisku i wyskoczyłam z auta.
-Hope! - Podążył za mną biegiem. Stanęłam przed drzwiami i spojrzałam mu w oczy, próbując ukryć łzy. Łzy obrzydzenia do samej siebie. Nie nadawałam się na człowieka.
-Odpieprz się! - Warknęłam i weszłam do środka, zamykając drzwi tuż przed jego nosem. Och ty kretynko! Usłyszałam ja wali w nie pięścią, ale nie ugięłam się. Otarłam policzki i wbiegłam na górę. I po co ja żyje? Po co kontynuuje tą marną egzystencje?  Weszłam do swojego pokoju i spojrzałam na zdjęcie mamy. Zalała mnie fala wściekłości i zrzuciłam tą przeklętą ramkę na ziemie. Gdyby nie ona... Gdyby mnie nie zostawiła, potrafiłabym poskładać swoje życie.
-Jak mogłaś? - Wrzasnęłam, patrząc na potłuczone szkoło, przez które przebijał jej fałszywy uśmiech. Łkając osunęłam się na podłogę. - Jak mogłaś mi to zrobić mamo?

***
Nie mogłam usnąć. Za oknem padał deszcz, a uderzające o szybę krople rozpraszały mnie i niepokoiły. Bałam się burzy, a błyskawice świadczyły o tym, że niedługo tu zawita. Chciałam do mamusi. Tatuś był jeszcze w pracy, więc mamusia była wciąż sama. Wygrzebałam się z łóżka i trzymając w mocnym uścisku swoją ukochaną lalkę, wyszłam z pokoju. W salonie telewizor wciąż grał i lampka na stoliku była zapalona. Przemknęłam do sypialni mamusi i uchyliłam drzwi.
-Mamo? - Szepnęłam, ale mi nie odpowiedziała. Weszłam do środka i podeszłam do łóżka. Nie było jej. Wcale się nie kładła, bo pościel wciąż była nieruszona. Westchnęłam ciężko i wyszłam z sypialni mamusi i ruszyłam do łazienki. Zapukałam cicho, ale nie dopowiedziała. Drzwi były otwarte. Zapukałam jeszcze raz i weszłam do środka. Z radia, które mama tu przeniosła sączyła się jej ulubiona piosenka. W powietrzu unosił się zapach jej lawendowego szamponu do włosów, a na szafeczce przy umywalce paliło się kilka świeczek. Mamusia leżała w wannie. - Mamusiu? - Podeszłam bliżej. Nie ruszała się,  jej ręka zwisała z wanny, a po skórze spływała czerwona strużka. - Mamusiu? - Powtórzyłam, czując niepokój. Zbliżyłam się jeszcze bardziej. Miała zamknięte oczy, a woda w wannie przybrała czerwony kolor.  Dotknęłam jej ramienia i przeraziło mnie to, jaka była zimna. - Mamo?! - Zaczęłam nią potrząsać, ale ona nie reagowała. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. W głębi wiedziałam co to wszystko znaczy, ale nie chciałam w to uwierzyć. - Mamo! - Wrzasnęłam. - Mamusiu...

***
Cholera! Co ja takiego zrobiłem? Tak dobrze szło... Jak zwykle musiałem coś spieprzyć. Ta dziewczyna wydaje się być taka krucha., tak łatwo ją zrazić i zranić. Wściekły z powrotem wsiadłem do samochodu i odjechałem z piskiem opon. I co teraz mam zrobić? Doskonale wiedziałem, że to co powiedziałem o moim bracie nieźle nią wstrząsnęło, tylko pytanie: Ona miała styczność z narkotykami, czy wciąż ją ma? Jeżeli tak... To nich mnie szlag! Jeżeli ona jest ćpunką, będę musiał ją uratować. Przynajmniej ją. Nie potrafiłem pomóc Rayanowi, ale może Hope mnie posłucha. Narkotyki ją zniszczą lub już to zrobiły. Może dlatego jest jaka jest... Cholera! Nie mogłem jej osądzać póki nie poznam prawdy, a chciałem ją poznać, bo chciałem ją uratować. Nie miałem pojęcia co ta dziewczyna ma w sobie, ale sprawiała, że chciałem się nią zaopiekować. Jeżeli była narkomanką, to może wewnętrznie to wiedziałem i porównałem ją do Rayana, którego nie potrafiłem uratować. Może pomoc jej ukoi to pieprzone poczucie winy. Zatrzymałem się przed szpitalem. Nie chciałem wracać do pustego domu a tym bardziej do zatłoczonej szkoły. Wypłukali mamie żołądek i zostawili na jeden dzień na obserwacje. Jak będzie z nią dobrze jutro ją wypiszą, a ojciec zamierza zabrać ją do jakiegoś  ośrodka gdzie jej pomogą. Schodami wbiegłem na drugie piętro gdzie leżała i stanąłem jak wryty przed drzwiami do jej sali. Na korytarzu na jednym z tych niewygodnych krzeseł siedziała Ruby. Na mój widok wstała i zaczęła ciskać w moją stronę piorunami.
-Zamierzałeś się kiedyś do mnie odezwać? - Niech to szlag! Zapomniałem nawet, że mam dziewczynę.
-Przepraszam, ja...  -Nie pozwoliła mi nawet dokończy, choć nawet nie wiedziałem co miałbym powiedzieć.
-Mogłeś przynajmniej zadzwonić i powiedzieć o mamie. - Ruby byłą jedną z nielicznych osób, z którą mama lubiła naprawdę czasem pogawędzić. Lubiła ją. W ogóle wszyscy lubili Ruby.
-Nie miałem do tego głowy.
-A masz do czegokolwiek Dru? Ostatnio zachowujesz się jak palant. Zależy ci jeszcze na nas?  -Wpatrywała się we mnie rozzłoszczonym spojrzeniem, zaciskając mocno pomalowane błyszczykiem usta. Nie chciałem robić scen w szpitalu, ale nie chciałem też dalej zwodzić Ruby. Powinienem powiedzieć jej to zanim ostatnio poszedłem z nią do łóżka.
-Chyba nie. - Szepnąłem i od razu tego pożałowałem, bo na jej ślicznej buzi odmalował się prawdziwy ból. Wyglądała jakbym ją spoliczkował.
-Co? - Wykrztusiła. - Mówisz poważnie? To po co ostatnio się ze mną przespałeś? Dla czystej przyjemności?! Jesteś skończonym gnojkiem!
-Ruby... Posłuchaj....
-Nie! Po prostu powiedz mi czy chodzi o tą głupią narkomankę z którą się zadajesz? - Stężałem na te słowa.
-Słucham?
-To o nią chodzi? Wolisz jakąś biedną ćpunkę ode mnie? - Po jej zaczerwienionych policzkach popłynęły łzy, a jej krzyk zwrócił na nas uwagę kilku pielęgniarek. Jedna z nich, starsza z siwymi pasemkami posłała mi spojrzenie pełne dezaprobaty. Oczywiście. Kobieca solidarność.
-Nie... Nie zdradziłem cie jeżeli o to pytasz. Po prostu już tego nie czuje. - Prychnęła.
-Ty nigdy tego nie czułeś. - I tu właśnie był problem. Lubiłem ją, pociągała mnie jak ładna dziewczyna pociąga faceta, ale nic więcej. Nigdy nie czułem nic więcej.
-Dlaczego tak o niej mówisz Ruby? Dlaczego mówisz o niej z taką pogardą?
-O tej lasce? Czyli to naprawdę o nią chodzi.
-Nie! Powiedziałem ci już. - Zirytowany wywróciłem oczami. Wiedziałem, że zachowałem się wobec Ruby nie fair, ale czy to moja wina była, że nie czułem do niej tego co powinienem?
-Gdyby tak było to byś się nią nie przejął, a nawet nie wiesz kim ona jest Dru. Często ją widzę na mieście. Ciągle kręci się z jakimś facetem, ale mogę ci powiedzieć, że zaliczyła połowę miasta i jest prawdziwą ćpunką. Ciągle chodzi nastukana. Dziwi mnie, że tego nie zauważyłeś zaważając, że twój brat tez brał. - Ostatnie słowa wypowiedziała z jadem.
-Skąd w ogóle o niej wiesz?
-Nie ukrywałeś tego raczej Dru. Jesteś idiotą. Ona prędzej niż ci się wydaje wyląduje pod ziemią, a i tak wolisz ją.
-Nie wole jej. - Powiedziałem cicho. Zaczęło mi zależeć na Hope, ale nie wiedziałem czy to dlatego, że mnie pociągała czy dlatego, że instynktownie utożsamiałem ją z Rayanem.
-Kogo ty okłamujesz?! Nie rzuciłbyś mnie bez powodu. - O boże jaka ona była pewna siebie.
-Może w końcu zauważyłem jaka jesteś narcystyczna. - Jej twarz stała się jeszcze bardziej czerwona. Żałowałem, że nie ugryzłem się w język, ale nie powinna tak się zachowywać nawet jeżeli to ja byłem gnojkiem. Cholera!
-Chrzań się i tak w końcu tego pożałujesz. - Posłała mi pogardliwe spojrzenie i odeszła, zarzucając włosami. Poczułem ulgę, ale jednocześnie poczucie winy. Nie tak to powinno wyglądać. Pięścią walnąłem w ścianę próbując tym samym wyładować złość i nie zwracając uwagi na pielęgniarki wszedłem do sali mamy.
Wyglądała mizernie. Była blada i teraz zauważyłem uak bardzo schudła. Na mój widok uśmiechnęła się ciepło.
-Cześć skarbie. - Szepnęła ledwo słyszalnie, bo jej cichy głos zakłócało nieustające pikanie.
-Hej mamo.
-Co się stało? - Przysiadłem na krześle obok jej łóżka.
-Zerwałem z Ruby. - Na jej twarzy pojawił się autentyczny smutek.
-Dlaczego? Była taka miła.
-Wiem mamo, ale zrozumiałem w końcu, że to nie to. - Uścisnęła lekko moją dłoń.
-Jest ktoś inny? - Spojrzałem w jej zmęczone duże oczy.
-Ma na imię Hope, ale nie łączy nas nic więcej niż przyjaźń. Chciałbym się o nią zatroszczyć, bo ona ma problemy mamo. Nie wiem jak do niej dotrzeć, ona nie chce mnie do siebie dopuścić.
-Może jej problemy są większe niż ci się wydaje. Nie możesz być zbawcą całego świata.
-Nie chce zbawiać świata tylko ją.

środa, 18 marca 2015

Rozdział 12

''I hope you know, I hope you know
That this has nothing to do with you
It's personal, myself and I

We've got some straightenin' out to do
And I'm gonna miss you like a child misses their blanket
But I've got to get a move on with my life
It's time to be a big girl now
And big girls don't cry
Don't cry''


Następnego dnia Dru pojawił się w szkole. Dostrzegłam go na parkingu, gdy wysiadał ze swojego robiącego wrażenie i zupełnie niepasującego do otoczenia autka. Walczyłam ze sobą czy do niego podejść czy też nie i wygrała ta część mnie, która chciała go zobaczyć. Niespiesznie podeszłam do niego i uśmiech zamarł na moich ustach, gdy dostrzegłam wyraz jego twarzy.
-Hej. - Wyszeptał, przewieszając plecak przez ramię.
-Co się stało? - Spytałam nim zdążyłam ugryźć się w język. Niechętnie spojrzał w stronę szkoły, a potem wrócił do mnie wzrokiem i westchnął ciężko.
-Masz ochotę na wagary? - Zacisnęłam mocno zęby. Nie powinnam zrywać się ze szkoły. Rose mnie zabije, miałam być prawilną uczennicą... Ale on wyglądał na tak smutnego. Musiało stać się coś poważnego.
-Zawsze. - Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
-Wsiadaj. - Rzucił, przeszedł na tyłu samochodu i do bagażnika wrzucił plecak. Niepewnie zajęłam miejsce pasażera. Auto w środku pachniało, miętową gumą do żucia, cytrynową nutą i skórą, którą obite były siedzenia. Po chwili Dru wsiadł do środka i przekręcił kluczyk w stacyjce. Sprawnie wyjechał z parkingu i ruszył niemalże pustą ulicą.
-Gdzie jedziemy? - Spytałam, rozluźniając się co nie co, zdając sobie sprawę, że raczej nas nie zabije, bo jest dobrym kierowcą.  Nie miałam okazji zbyt często jeździć samochodami, a szczególnie takimi, ale trafiłam kilka razy na szalonych kierowców, którzy nie przestrzegali żadnych przepisów drogowych. Zdarzyło się nawet, że nie posiadali prawa jazdy.
-Nie wiem. Gdziekolwiek. - Nie odrywał wzroku od jezdni, ale widziałam na jego przystojnej twarzy napięcie.
-Czemu nie było cie wczoraj w szkole? - Zatrzymał się na czerwonym i zerknął w moją stronę. Uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły. - Co? - Spytałam nie wiedząc co to wszystko oznacza.
-Zaczyna ci zależeć - Szepnął.Och. Kurwa! Czy to naprawdę tak widać? Otworzyłam usta by zaprzeczyć, ale nie umiałam. Nie potrafiłam go okłamać. Chryste co się dzieje?! - Jesteś zakłopotana? - Jego brwi powędrowały do góry, a na twarzy odmalowała się troska.
-Chyba. - Przyznałam. Chyba już dawno na nikim mi naprawdę nie zależało. Najpierw Emily, teraz On. Dużo tego wszystkiego. Naprawdę dużo, ale obiecałam sobie, że zaryzykuje i nie zamierzałam się teraz wycofać, bo czułam... Czułam, że to dobre.
-Przywykniesz. - Mrugnął do mnie i ponownie ruszył, gdy światło zmieniło się na zielone. Przyspieszył odrobinę, co spodobało mi się. Silnik przyjemnie pod nami mruczał, krajobraz za szybą szybko się zmieniał, ale ja wcale nie czułam tej prędkości. Było przyjemnie.
-No więc? Czemu cie nie było? - Uśmiech szybko znikł z jego twarzy.
-Nie teraz. Dobrze? Opowiem ci, jak dojedziemy. - Obrał cel? Zniecierpliwiona, zacisnęłam dłonie na pasku od torby. Czułam wewnętrzny głód za moimi przyjaciółkami tabletkami, ale nie chciałam brać czegoś przy nim. Musiałam mieć otwarty umysł.
-W porządku. - Szepnęłam i zaczęłam wyglądać przez szybę.  Jechaliśmy wzdłuż Ottawy. Woda lśniła w świetle zimnych promieni słońca. Była już połowa października, a liście na drzewach powoli zmieniały swój kolor.  Dru włączył jakąś płytę i z głośników unosił się przyjemny głos jakiejś kobiety. Nie znałam tego utworu, ale przypadł mi do gustu. Był spokojny i trochę melancholijny. Czułam się zrelaksowana. Kto by przypuszczał, że taka aspołecznica jak ja będzie czuła się swobodnie w towarzystwie chłopaka, którego znam trzy tygodnie i nie jestem na haju i nie chodzi o seks. To było miła odmiana. Po jakimś czasie wjechaliśmy na osiedle dużych, szykownych domów z ogromnymi balkonami i własnymi basenami. Zaparkowaliśmy na obszernym półkolistym podjeździe przed dwupiętrowym domem z białego kamienia i  pomarańczowo-czerwonymi dachówkami. Na parterze znajdowały się duże okna w białych ramach, a na pierwszym i drugim piętrze ich mniejsze kopie. Wejście zdobiły białe kolumny i kwiaty w dużych donicach. Trawnik był idealnie przystrzyżony i w odpowiednich miejscach stały wyrafinowane, robiące wrażenie duże kolny.
-To twój dom? -Wydukałam, onieśmielona tym co widzę.
-Tak. - Wzruszył ramionami i wysiadł. Poszłam w ślad za nim.
-Najwidoczniej tylko ja w tym mieście nie mieszkam w takim domu. - Szepnęłam. Nad wejściem, na pierwszym piętrze znajdował się balkon z białymi poręczami. Zignorował moją uwagę lub jej nie usłyszał i dosyć sztywnym krokiem ruszył w stronę wejścia. Niepewnie podreptałam za nim. W wejściu zdjął buty.
-Ty nie musisz. - Oznajmił. - Ja lubię chodzić boso. - Wyjaśnił.  - Uśmiechnęłam się i również ściągnęłam swoje trampki.
-Ja też. - Odwzajemnił uśmiech. Pomieszczenie robiło wrażenie, a najbardziej szklane schody, niemal, jak w zamku. Pod stopami czułam przyjemny chłód  ciemnego drewna. Wnętrze domu emanowało chłodem, a szaro-białe ściany potęgowały to wrażenie. Duży hol oświetlał wymyślny, szklany żyrandol. Co nie gdzie wisiały obrazy przestawiające martwą naturę lub miłe dla oka krajobrazy. Po prawej stronie holu znajdowało się wejście do salonu, a po lewej do kuchni. Przestrzeń była otwarta i nigdzie nie było drzwi, nie licząc tych za schodami. Dru wybrał kuchnię. Skąpana była w bieli i ciemnym drewnie. Tu podłoga także była drewniana. Na środku stała wielka wyspa z barkiem i stołkami barowymi. Za nią znajdowały się szafki, lodówka, kuchenka inne urządzenia.  Kuchnia nie była specjalnie wielka, ale była urządzone ze smakiem. W bocznym pomieszczeniu, które oddzielał drewniany łuk znajdowała się jadalnia, która jedną ze ścian miała całą ze szkła. Widok prowadził na ogród z basenem.
-Wow. - Wydukałam i zajęłam miejsce na stołku barowym.
-Robi wrażenie, co? - Spytał, ale w jego głosie nie było słychać zadowolenia.
-Nie jestem przyzwyczajona do takich widoków. - Przyznałam.
-Napijesz się czegoś? - Skinęłam głową, a on po chwili postawił przede mną puszkę z colą.
-Teraz mi opowiesz? - Spiął się natychmiast i ruchem ręki wskazał bym poszła za nim. Przeszliśmy przez jadalnie i szklanymi drzwiami wyszliśmy na taras, gdzie stały białe fotele i ogrodowy stolik. Bez słowa usiadł na jednym z nich, więc zrobiłam to samo. Wzrok miał daleki a minę zamyśloną. Wpatrywał się w niebo, mrużąc przy tym oczy. - Dru?
-Moja mama przedawkowała. - Szepnął.

***
Czułem się dziwnie, gdy Hope siedziała obok mnie w moim domu, bo czułem, że od roku ten dom wcale nie jest mój. Czułem się dziwnie podekscytowany tym, że o mnie myślała, ale z drugiej strony nie czułem przy niej tej swobody. Może to przez to co wczoraj się stało, a może przez to, że ona w końcu zaczęła coś czuć.
-Co? - Wyrwało jej się.
-Proszki nasenne. Znalazłem ją wczoraj rano, dlatego nie mogłem przyjść do szkoły.
-Och... Przykro mi. - Wydawała się skrepowana, ale jej słowa były szczere.
-To nie twoja wina.
-Twoja mama ma problemy? - Przełknąłem głośno ślinę.
-Po śmierci Rayana popadła w depresje. - Wyjaśniłem cicho.
-Rayan to twój brat? - Jej głos brzmiał słabo i cicho. Spojrzałem na nią badawczo. Była zdenerwowana.
-Tak.
-Co mu się przytrafiło? - Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się nieśmiało.
-Był narkomanem. Popełnił samobójstwo. - Na jej twarzy odmalowało się przerażenie.
-Przedawkował? -Wychrypiała.
-Tak.
-O mój boże... - Zrobiła się blada. Wstałem i kucnąłem naprzeciwko niej.
-Hej - Złapałem ją za ręce. - To było już dawno.
-Dlaczego to zrobił?
-Miał problemy, uzależnił się, nie chciał mojej pomocy. Kłóciliśmy się coraz częściej, potępiałem to co robi, ale on się nie słuchał, aż pewnej nocy znalazłem go w jego pokoju już nieżywego. Zostawił list, w którym napisał, że miał dość. - Na ostatnich słowach mój głos się załamał. - Twój przyjaciel Scott...
-Co?
-To od niego kupował. -Wciągnęła z sykiem powietrze. - Wiesz, że jest dilerem? - Kiwnęła głową. -Kupujesz coś od niego? - Zerwała się na równe nogi. Zrobiła to tak gwałtownie, że zachwiałem się i poleciałem do tyłu uderzając tyłkiem o podłogę tarasu.
-Odwieź mnie do domu. - Ogarnęło mnie przerażenie. Ta reakcja była przesadzona, a ja znałem takie reakcje aż zbyt dobrze. Czyżby Hope także brała? Ta myśl sprawiła, że przez moje ciało przebiegł zimny dreszcz.
-Hope, co się stało? -Spytałem z niepokojem, wstając i otrzepując jeansy.
-Po prostu mnie odwieź! - Wrzasnęła i wbiegła do domu.

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 11


''I gotta feeling we are gonna win
our bodies make it perfect
and your eyes can make me swim

then again everything seems new
I can barely hold my tongue
to say the least I'm into you
and your eyes
are saying more than we can talk and warmer than the bedroom sport
and your thighs are kisses from the outside, girl thats all i need''

O siódmej trzydzieści zszedłem na dół z plecakiem przewieszonym przez ramię. Od piątku nie mogłem doczekać się dzisiejszego dnia. Tak bardzo chciałem ją zobaczyć, że przez cały weekend myślałem tylko o tym. Ruby tak się wściekła, że jestem nieobecny, ze znów się pokłóciliśmy, ale jeśli mam być szczery to nawet się tym nie przejąłem. Zjadłem szybkie śniadanie i znów wdrapałem się na górę do sypialni rodziców. Nie zdziwiło mnie, że nie ma ojca, nigdy go nie było, ale zaskoczył mnie fakt, że mama wciąż śpi. O tej porze zazwyczaj już jest na nogach, nawet jeśli tylko po to by za godzinę znów się położyć z drinkiem. Powoli podszedłem do łóżka i im byłem bliżej tym moje serce wolniej było, a gdy moje oczy dostrzegły opakowanie po tabletkach nasennych i jej bezwładnie zwisającą rękę moje serce stanęło. Sparaliżowany wpatrywałem się w jej nieruchome ciało, zakopane w pościeli. Ocknąłem się dopiero, gdy telefon na dole zaczął dzwonić. Szybko do niej doskoczyłem i sprawdziłem puls na nadgarstku. Jej skóra wciąż była ciepła, a pod palcami poczułem słabe bicie serca. Zdenerwowany wyciągnąłem komórkę ze spodni i wykręciłem numer pogotowia.
-W czym mogę pomóc? - W słuchawce rozległ się miękki głos kobiety.
-Moja mama chyba przedawkowała środki nasenne. - Wysapałem, próbując uspokoić oddech.
-Jest przytomna?
-Nie.
-Czy wiesz ile zażyła tabletek?
-Nie! - Wrzasnąłem
- W porządku, uspokój się. Oddycha?
-Chyba tak.
-Upewnij się. - Nakazała, więc sprawdziłem.
-Oddycha.
-Dobrze, wysyłamy karetkę. Podaj adres. - Wyrecytowałem nasz adres, a ona kazała mi czekać na pogotowie. Rozłączyłem się i rzuciłem telefon o ścianę, aż rozpadł się na części. Byłem wściekły na mamę. Jak mogła mi zrobić coś takiego?! Uklęknąłem obok niej i złapałem ja za rękę i siedziałem tak do przyjazdu karetki. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie mogłem tego zrobić przy tych ludziach. Razem z mamą wsiadłem do karetki i pojechaliśmy do szpitala. Zirytowany odpowiedziałem na wszystkie pytania lekarzy i zadzwoniłem po ojca. Przyjechał dopiero późnym popołudniem. Nim zdążył coś powiedzieć niemal się na niego rzuciłem.
-To twoja wina! - Wrzasnąłem, łapiąc go za kołnierzyk koszuli. Wyglądał na zaskoczonego.
-Dru opanuj się. - Warknął i odepchnął mnie od siebie, a ja miałem ochotę go uderzyć.
-To twoja wina - Powtórzyłem. - Wolałeś zająć się pracą niż jej pomóc.
-O czym ty mówisz? - Wydawał się być zdezorientowany.
-Nawet nie wiesz?! Ty dupku nawet nie zauważyłeś, że twoja żona po trochu się wykańcza. Jesteś skończonym draniem! - Nie potrafiłem się pohamować i uderzyłam go w twarz, a potem wściekły niemal wybiegłem ze szpitala. Zdążyło zrobić się ciemno. Nie miałem ani samochodu, ani komórki więc dopadłem pierwszą budkę telefoniczną i wykręciłem numer swojego kumpla Doma. Odebrał niemal natychmiast.
-Halo?
-Dom, masz ochotę na piwo? - Spytałem załamanym głosem.
-Gdzie jesteś Dru? - Nie zadawał żadnych pytań, przeczuwał, że stało się coś złego. W takim stanie ostatnio dzwoniłem do niego, gdy dowiedziałem się o śmierci Rayana. Podałem mu adres i usiadłem na krawężniku. Wpatrując się w przejeżdżające samochody, ocierałem łzy i czekałem na przyjaciela. W tej chwili naprawdę miałem  dość życia.

Po piętnastu minutach samochód Doma zaparkował naprzeciwko mnie. Podniosłem się z krawężnika i wsiadłem do auta.
-Co się stało stary?
-Mama trafiła do szpitala. Przedawkowała jakieś prochy. - Wyjaśniłem cicho, wpatrując się w deskę rozdzielczą.
-Ja pierdole.
-Najlepsze jest to, że stary twierdzi, ze nic nie zauważył. Rozumiesz? Nie zauważył, że codziennie pije i łyka proszki nassane, że nie jest już tym kim była. Jak kurwa mógł nie zauważyć?! Przecież tak jest od raku cholera.... - Mój głos się załamał więc zamilkłem.
-Kurwa Dru... Gdzie jedziemy. - Byłem wdzięczny, ze nie ma zamiaru ciągnąc tematu.
-Gdziekolwiek gdzie możemy dostać piwo.
-Jasne, stary. - Nic więcej nie mówiąc odpalił samochód i ruszył.

***

Nie przyjechał rano i nie pojawił się na biologi. Z jednej strony czułam ulgę z drugiej żal, że go nie zobaczę.Do wuefu po szkole snułam się, jak duch, ponieważ Emily też nigdzie nie było, gdy nie pojawiła się także na wuefie wykręciłam jej numer, ale nie odebrała. Zadzwoniłam znów po lekcji i, gdy zamierzałam już wcisną czerwoną słuchawkę w głośniku rozbrzmiał jej głos.
-Cześć Hope - Wydawała się być zmęczona.
-Cześć Em. Czemu cie nie było? - Spytałam wychodząc ze szkoły.
-Źle się czuje. - Wyjaśniła.
-Co ci?
-Chyba jestem chora. - Rozpoznałam w jej głosie kłamstwo.
-Chcesz żebym cie odwiedziła? - Przez chwilę milczała. - Em?
-Nie wiem czy to dobry pomysł.
-Czemu? Em wiem, że coś się stało i nie ukryjesz tego przede mną nie chodząc do szkoły. Pamiętasz, ze obiecałaś, że zdradzisz mi coś o sobie? Dziś chce byś odpowiedziała na moje pytania.
-Hope nie mogę. - Jej głos się załamał, a ja poczułam, że muszę ją pocieszyć.
-Podaj mi swój adres Em. - Jeszcze przez chwilę próbowała odwieść mnie od tego pomysłu, ale w końcu uległa. Nie wiedziałam, czy powinnam coś kupić czy przyjść z pustymi rękami, bo szczerze nikogo prócz Scotta nie odwiedzałam, więc zahaczyłam o cukiernie i kupiłam pudełko kolorowych pączków. Dom Emily z zewnątrz wyglądał bardzo ładnie. Był duży, biały z pomarańczowym dachem. Okolica zupełnie nie przypominała mojej. Była raczej jak z tych wszystkich seriali o bogatych nastolatkach. Idealne trawniki, podjazdy, na których stały drogie samochody i nienaganne ganki. Niepewnie podeszłam do ogromnych drzwi i zapukałam. Po kilku sekundach otworzyła mi Emily. Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że po drugiej stronie zobaczę gosposię. Em nie wyglądała najlepiej, a nawet powiedziałabym, ze wygląda bardzo bardzo źle. Miała na sobie znoszone dresy i luźna koszulkę, była boso. Na jej ładnej twarzy widniały liczne siniaki. Włosy miała związane w kok, więc jej szyja była odsłonięta i ukazywała kolejne sine ślady. Mój oddech zamarł. W jej oczach malowała się panika i rozpacz. Kierowana instynktem szybko ją do siebie przytuliłam, a ona rozpłakała się w moich ramionach. Pierwszy raz znajdowałam się w takiej sytuacji, ale czułam, że robię dobrze. Ona potrzebowała się wypłakać.

Gdy czerwonowłosa trochę się uspokoiła, zaprosiła mnie do jasnego, dużego salonu. Usiadłam na jedne z dwóch beżowych, wygodnych sof i zaczekałam aż wróci z dwoma kubkami ciepłej herbaty.
-Co się stało? - Zaczęłam, gdy przysiadła obok mnie. Zauważyłam, że się spięła. - Em musisz mi powiedzieć.
-Zdenerwowałam go. Tak niepotrzebnie go go wkurzyłam.- Załkała.
-Swojego chłopaka? - Kiwnęła głowa.
-Brian. Tak... Tak ma na imię. - Wyjąkała.
-Często cie bije, prawda? - Spojrzała na mnie z przerażeniem.
-Nie! Tylko czasem nie potrafi się pohamować. - Było mi jej żal. Chyba oszukiwała samą siebie.
-Czym go tak zdenerwowałaś Em? - Westchnęła ciężko i upiła łyk herbaty.
-Nie chciałam mu powiedzieć z kim miałam wyjść w sobotę. - Szczeka niemal mi odpadła.
-Wkurzył się tak bardzo o coś takiego? - Spytałam z niedowierzaniem.
-On nie lubi, gdy mu czegoś nie mówię.
-Dlaczego nie chciałaś mu powiedzieć, że masz zamiar wyjść ze mną? - Spuściła wzrok na swoje dłonie, którymi obejmowała biały kubek.
-Bo zaraz by cie sprawdził Zawsze tak robi, gdy poznaje kogoś nowego, a ja chciałam cie chronić. Nawet nie wiem dlaczego, ale nie chciałam byś miała z nim odczynienia, Hope.
-Och Em. - Niepewnie położyłam rękę na jej udzie. - Powiedziałaś rodzicom? - Pociągnęła nosem.
-Oni go uwielbiają. Przymykają oko na wszystkiego jego złe uczynki.
-Chyba żartujesz! - Krzyknęłam oburzona.
-On nie jest złym człowiekiem, Hope. On mnie kocha. Nie chciał mi tego zrobić. Ja to wiem. - O mój boże. Ona naprawdę w to wierzyła.
-Emily to nieprawda. Gdyby nie chciał to by tego nie zrobił. Powiedz mi, że w to nie wierzysz. On musi ponieść konsekwencje.
-Nie!
-Emily...
-Nie, Hope! Obiecał, że już nigdy mnie nie uderzy. Wierze mu. - Patrzyłam na nią z rozpaczą i wściekłością jednocześnie. Ciekawa byłam ile razy jej to obiecywał.
-Nie możesz tego tak zostawić. Zobacz co on z tobą zrobił! Boi się go, on chce cie kontrolować, a ty mu na to pozwalasz.
-Kocham go.
-To nie miłość, to strach Em.
-Co możesz o tym wiedzieć?! - Wrzasnęła i zerwała się na równe nogi. - Skąd możesz wiedzieć co to miłość?! - Miała racje nie wiedziałam co to miłość, ale doskonale znałam strach, zbyt często widziałam go w oczach mamy i zbyt często sama go czułam.
-Usiądź Emily. - Poprosiłam łagodnie. Widziałam, że ze sobą walczy, ale usiadła. - Chce ci coś opowiedzieć. - W moim gardle urosła gula. Tą historie znałam tylko ja, prokurator, psycholog i moi byli rodzice zastępczy, ale jeżeli chciałam uratować Em musiałam jej to opowiedzieć.

***
-Spójrz na mnie Hope - Wzniosłam oczy do góry. Z delikatnym uśmiechem obserwowała mnie pani w okularach. Wyglądała na miłą. - Mam n a imię Lisa i chciałabym z tobą porozmawiać.
-O czym? - Wychrypiałam. Wciąż bolało mnie gardło od krzyku. 
-O tym co się stało wczoraj wieczorem. - Zacisnęłam piąstki, które spoczywały na moich kolanach. - Opowiesz mi co się stało?
-Muszę? - Jej wzrok stał się jeszcze łagodniejszy.
-Hope chciałabyś zamieszkać ze swoją ciocią? 
-Rose?
-Tak - Pamiętałam ciocie Rose. Była siostrą mamy. Lubiłam, gdy nas odwiedzała, ale robiła to rzadko. Wydawała się być bardzo miłą osobą i zawsze, gdy nas odwiedzała bawiła się ze mną moimi lalkami. - Chciałabyś?
-Chyba tak. - Szepnęłam.
-Więc musisz. - Przełknęłam głośno ślinę.
-Dobrze. Opowiem.
-W porządku.najpierw zadam ci kilka pytań - Uśmiechnęła się szerzej, bardziej zachęcająco. - Ile masz lat Hope?
-Trzynaście. - Opowiedziałam bez zastanowienia.
-Dobrze, ile lat mieszkałaś z państwem Robinson?
-Dwa. - O te dwa lata za dużo.
-Dobrze czułaś się w tej rodzinie?
-Nie.
-Chodziłaś w tym czasie do szkoły?
-Tak.
-Wiesz jaki mamy dzień, miesiąc i rok?
- 13 grudnia 2011 rok.
-Świetnie. Teraz opowiedz mi proszę co się wczoraj wydarzyło. - Wzięłam głęboki oddech i przywołałam wspomnienia z wczorajszego wieczoru. 
-Jak zwykle o szesnastej wróciłam do domu po szkole. Ana moja zastępcza mama gotowała obiad, przywitałam się z nią a ona powiedziała, że zawoła mnie, gdy będzie gotowe. Poszłam do siebie nastawiłam muzykę i położyłam się na łóżku. Po jakiejś pół, godziny do domu wrócił George. Prawie jak codziennie Ana i George zaczęli się kłócić.Przyciszyłam muzykę i zaczęłam nasłuchiwać. Głośno na siebie krzyczeli, ale po kilku minutach wszystko ucichło. Chciałam wstać i sprawdzić co się dzieje, ale drzwi od mojego pokoju się otworzyły. Do środka wszedł Georg i zamknął je za sobą na klucz. Często tak robił - Zadrżałam po tych słowach, ale nie przerwałam. Mówiłam beznamiętnym tonem, jakby opowiadała historie kogoś zupełnie mi obcego. - Gdy zbliżył się do łóżka, od razu poczułam alkohol. Pił codziennie odkąd stracił pracę. Nic nie powiedział tylko położył się obok mnie i włożył ręce pod moją bluzkę. Nie zareagowałam. Bardzo się bałam, ale chyba zdarzyłam się do tego przyzwyczaić .Myślałam, ze tylko trochę mnie po dotyka i zaraz pójdzie jak zwykle, ale on miał inne zamiary. Po kilku minutach położył się na mnie, a jego ręce ześlizgiwały się po moim ciele, aż dotarł do jeansów. Zaczęłam krzyczeć na niego by mnie zostawił, ale on nie zareagował. Przycisnął mi dłoń do ust, a gdy udało mi się go ugryźć spoliczkował mnie. Zaczęłam wołać Ane, ale ona nie przyszła. Od razu pomyślałam, że stało się coś złego. Próbowałam mu się wyrwać, ale na marne. Był zbyt silny i zbyt ciężki. - Urwałam i spojrzałam Lisie w oczy. - Czy muszę mówić co mi zrobił?
-Zgwałcił cie? - Spytała delikatnie, a ja tylko skinęłam głową. - Co stało się potem?
-Gdy skończył wyszedł z pokoju, a potem z domu. Znalazłam w sobie siłę i pobiegłam do kuchni. Ana leżała nieruchomo na podłodze, a na jej szyi znajdowały się sine ślady. Wiedziałam, że nie żyje. Zadzwoniłam po policje, a oni przywieźli mnie tu. - Moje gardło było wyschnięte i chciało mi się płakać, ale zacisnęłam zęby i spojrzałam prosto na Lise - Nie chce do niego wracać.  -Szepnęłam. - Wciąż obiecywał Anie, że już nigdy więcej jej nie uderzy, że przestanie pić... Aż w końcu ją zabił.

***

-Em on ją bił codziennie i codziennie obiecywał, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Brian tez w końcu może stracić nad sobą panowanie i zrobić ci poważniejszą krzywdę niż kilka siniaków. - Emily wyglądała na zaszokowaną. Ciężko mi było to jej wszystko opowiedzieć, ale czułam, że jeśli tego nie zrobię ona nie zrozumie, a zależało mi na niej bardzo i zależało mi na tym by zrozumiała, że to co robi Brian jest niewybaczalne i niebezpieczne.
-Och Hope, tyle zła cie spotkało. - Szepnęła.
-Tu nie chodzi o mnie Emily. Przemyśl to co ci powiedziałam.
-On jest inny.
-Tylko tak ci się wydaje. - Wstałam i ostawiłam pusty kubek. - Postaw się rodzicom, zawiadom policje zerwij z nim bo możesz skończyć jak Ana, a tego nie chce i chyba ty też nie. - Uściskała ją mocno. - Proszę. - I wyszłam. Czułam się wyprana z emocji. Dawno nie myślałam o tym co się wtedy stało. To był kolejny dzień, który mnie zniszczył. Kolejny dzień, który odebrał mi kawałek mnie. Te kilka złych dni, które były porozrzucane w latach totalnie mnie popieprzyło, ale może gdy pomogę Emily, gdy zaprzyjaźnię się z Dru poskładam się choć w połowie. Może warto zaryzykować, może oni mnie nie skrzywdzą.


środa, 25 lutego 2015

Rozdział 10


''It's so loud inside my head
With words that I should have said
And as I drown in my regrets
I can't take back the words I never said
I never said
I can't take back the words I never said
Always talking shit
Took your advice and did the opposite
Just being young and stupid
I haven't been all that you could've hoped for
But if you'd held on a little longer

You'd have had more reasons to be proud''


Zanim Dru wyszedł porozmawialiśmy jeszcze chwilę i zaproponował, że może przyjeżdżać po mnie rano i odwozić do szkoły. Ja się nie zgodziłam, a on powiedział, że i tak przyjedzie. Gdy usłyszałam, jak jego auto odjeżdża spod domu wpadłam w panikę. Zastanawiałam się co ja najlepszego narobiłam. Przecież doskonale wiedziałam, że taki układ nie wyjdzie. Przerażało mnie to, że on myśli, że jestem dobra, a ja nie chciałam pokazywać mu swojej prawdziwej twarzy. Nie rozumiałam co jest w nim takiego, że bałam się przyjaźni z nim. Przecież Emily i Scott zajęli jakieś miejsce w moim życiu i nawet przed tym się nie broniłam, ale z Dru było inaczej. Zupełnie inaczej. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem po pokoju, nerwowo obgryzając paznokcie. Chciałam to wszystko odwrócić. Strach przed tym, że on pozna mnie taką jaka jestem obezwładniał mnie. Wariowałam. Czułam się tak, jakbym miała zaraz eksplodować. Dopadłam do szafki nocnej i z jednej z szuflad wyciągnęłam jedno ze swoich metalowych, kolorowych pudełeczek. Otworzyłam je i wysypałam na dłoń kilka białych tabletek. Puste z powrotem wrzuciłam do szuflady i poszłam do łazienki. Włożyłam do ust wszystkie tabletki i popiłam wodą z kranu. Wzięłam głęboki oddech, próbując powstrzymać niewyjaśnione łzy, które napłynęły mi do oczu. W tej chwili nienawidziłam całego świata. Nienawidziłam swojej przeszłości i nienawidziłam tego kim jestem, bo czułam, że nie jestem zbyt dobra dla tego chłopaka. Kopniakiem zatrzasnęłam drzwi od łazienki. Z szafki z lustrem nad umywalką wyciągnęłam biało-czerwoną ściereczkę i usiadłam na wannie. Wpatrywałam się w żyletkę w mojej dłoni i łzy, które skapywały na bladą skórę. Podwinęłam rękaw swetra i moim oczom ukazał się nadgarstek pokryty bliznami. Brzydziłam się tego, a mimo to przyłożyłam ostrze do skóry i jak zaczarowana zaczęłam wypuszczać z siebie ten ból, który krył się pod powierzchnią.

***

Siedziałam na mięciutkim dywanie w salonie i bawiłam się swoimi  lalkami. Jedna z nich miała przepiękne, ciemne, długie włosy, jak mamusia i ja też marzyłam o tym by takie mieć. To była moja ulubiona zabawka. Tak bardzo ją kochałam, że zawsze z nią spałam. Tak bardzo przypominała mi mamusie, że nigdy nie chciałam się bez niej ruszać. W telewizorze leciała jedna z bajek, które w ogóle mnie nie interesowały, ale dźwięk był wyciszony, na szklanym, nowym stoliku, nowym ponieważ poprzedni popsuł się, gdy uderzyłam w niego główka stał komputer mamy, z którego leciała, jakaś smutna piosenka. Wiedziałam, że jest smutna, bo rozumiałam znaczenie niektórych słów, ale bardzo ją lubiłam i mamusia tez bardzo ją lubiła. Chciałam podrapać się po główce, ale zapomniałam o bandażu, którym miły pan doktor ją obwiązał, więc moje paluszki trafiły, na nieprzyjemny materiał i tylko skrzywiłam się z bólu, gdy niechcący dotknęłam ranki. Zdenerwowana odłożyłam lalkę na kanapę i podreptałam do mamusi. Powiedziała, ze musi wziąć kąpiel. Zapukałam cichutko, ale nie odpowiedziała, więc pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. Mamusia, obwiązana w biały ręcznik siedziała na wannie, a z jej ręki na podłogę kapała krew. Przestraszyłam się.
-Mamusiu! - Krzyknęłam i podbiegłam do niej. Zaskoczona podniosła głowę do góry i spojrzała na mnie smutno.
-Hope co ty tu robisz? Nie powinnaś wchodzić.
-Co ci się stało? - Spojrzała na swoją rękę i pokręciła wolno głową.
-To nic takiego kochanie. - Przygarnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
-Dlaczego leci ci krew? - Spytałam smutnym głosem.
-Bo bolało mnie serduszko. - Szepnęła.
-Gdy boli serduszko to leci krew z reki? - Nie miało to dla mnie sensu. Zaśmiała się cicho.
-Tak jakby, ale tylko tym którzy są naprawdę wrażliwi i smutni i nie potrafią poradzić sobie z tym bólem.
-Jesteś smutna? 
-Już nie. - Pocałowała mnie we włosy i wstała, ciągnąc mnie za sobą. - Co powiesz na ciasteczka?
-Same je upieczemy? - Spytałam z nadzieją.
-Oczywiście Hope. - Ucieszyłam się bardzo i wyszłam z mamusią za rękę z łazienki.
-Lubie piec ciasteczka.
-Ja tez kochanie.

***

W sobotę Em napisała, że nie możemy się spotkać i ja wiedziałam już, że stało się coś złego i postanowiłam porozmawiać z nią o tym w poniedziałek, bo przecież tak robią przyjaciele prawda? By nie siedzieć sama wieczorem zaprosiłam Scotta, bo Rose miała nocną zmianę. Wciąż czułam dziwny niepokój po piątkowej rozmowie z Dru więc poprosiłam Scotta by wziął ze sobą trochę zioła. Gdy przyszedł zapaliliśmy jointa i śmieliśmy się zupełnie bez powodu, później zjedliśmy wszystko co było w lodówce i poszliśmy do łóżka. Po dzikim seksie i kolejnym joincie wzięliśmy wspólną kąpiel i ruszyliśmy na miasto. Nie pamiętam, jak do tego doszło, ale obudziłam się nie w swoim łóżku i na pewno nie u boku Scotta. Spojrzałam na chłopaka leżącego obok mnie i uśmiechnęłam się z ulgą. Był uroczy i chyba był w moim wieku. Miał zamknięte oczy i lekko rozchylone usta. Była pewna, że leży nagi pod kołdrą tak, jak ja, a zużyta prezerwatywa leżąca na podłodze nieopodal utwierdziła mnie w przekonaniu, że doszło do czegoś więcej niż miła rozmowa. Wypełzłam z łóżka i ubrałam się we wczorajsze ciuchy. Zegarek w kuchni wskazywał dziesiątą rano. Za dwie godziny Rose powinna się obudzić i z godnie z obietnicą miałam zamiar pomóc jej w odnowieniu kuchni nawet jeśli miałam okropnego kaca. Bez pożegnania z uroczym, metrem wróciłam do domu. Wzięłam szybki prysznic i z przerażeniem odkryłam, że moja szyja całą usypana jest malinkami. Bez zastanowienia włączyłam czarny golf i futrzarzy bezrękawnik. Na dworze zaczynało robić się zimno, niedługo powinna przyjść jesień. W pościeli odnalazłam swój telefon i zadzwoniłam do Scotta. Odebrał po trzecim sygnale.
-Halo? - Jego głos był zaspany.
-Hej Scotti. Jak tam? - Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam ciche jęknięcie. - Czyżbyś nie był sam? - Zaśmiał się.
-Obok mnie leży jakaś blondyna. - Wyjaśnił.
-Jak to się stało, ze skończyliśmy osobno?  -Spytałam i zeszłam na dół. Wstawiłam wodę na herbatę, a z lodówki wyjęłam sok pomarańczowy.
-Gdy znaleźliśmy się na jakiejś domówce... Nawet nie pytaj jak, zaczęłaś tańczyć z jakimś małolatem i w końcu zniknęłaś mi z oczu, więc znalazłem sobie pocieszenie. - Westchnęłam ciężko.
-Wybacz. - Odkręciłam sok, ale okazało się, że karton jest pusty, więc wyrzuciłam go.
-Nie ma sprawy i tak to była fajna noc. - Uśmiechnęłam się do siebie. - Jak się czujesz?
-W porządku. 
-Nie pytam o kaca Hope. Wczoraj byłaś jakaś dziwna. Miałaś okropne parcie by zapomnieć o całym świecie. - Zadrżałam, bo miał racje. Chciałam zapomnieć tyle że nie o całym świcie a o tym kim jestem.
-Miałam tylko zły dzień. - Wyjaśniłam i zalałam dwa kubki gorącą wodą. - Muszę kończyć. Rose zaraz wstanie. Pa pa.
-Pa Hope. - Wcisnęłam czerwoną słuchawkę i schowałam telefon w tylną kieszeń jeansów, a w tym samym momencie w kuchni pojawiła się rozczochrana Rose.
-Hej. - Przywitała się siadając przy stole. Postawiłam przed nią parujący kubek i usiadłam naprzeciwko.
-Gotowa na zakupy? - Spytała z entuzjazmem. Naprawdę cieszyłam się na ten dzień, bo tak naprawdę nigdy w taki sposób nie spędzałyśmy razem czasu.
-Myślałam, że się rozmyślisz. - Wyznała z nad kubka.
-Nigdy. Nienawidzę tego koloru. - Wskazałam na ściany kuchni, które były pomalowane na odcień zgniłej zieleni.
-Ja też. - Przyznała i uśmiechnęła się szeroko.
-W takim razie pij szybko herbatę, weź prysznic i ruszamy. - Upiłam łyk słodkiego napoju i mrugnęłam do niej.
-Lubie cię taką. - Szepnęła. Spojrzałam na nią zdziwiona.
-Jaką?
-Szczęśliwą.
-Och. Ja też. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zaczęła pic herbatę, a ja naprawdę dziś byłam szczęśliwa.

To był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Do domu wróciłyśmy dopiero wieczorem, ale wciąż byłyśmy pełne energii. Przebrałyśmy się w jakieś niepotrzebne ciuchy. Zrobiłyśmy śmieszne papierowe czapeczki i odsunęłyśmy wszystkie szafki w kuchni od ścian i zaczęłyśmy malować je na głęboki pomarańczowy kolor. Świetnie się przy tym bawiłyśmy. Rose zaszalała i wybrała także nawy komplet mebli, które przyjechały godzinę później. Stare opróżniłyśmy z naczyń i resztek jedzenia i poprosiłyśmy dostawców by zabrali je ze sobą. Uprzejmie się zgodzili. Nowe szafki były w kolorze ciepłego brązu i idealnie pasowały do pomarańczowego koloru ścian. Złożenie ich i ustawienie zabrało nam najwięcej czasu, ale efekt końcowy był świetny.  Zmęczone, brudne i zadowolone usiadłyśmy na podłodze z chińszczyzną i podziwiałyśmy naszą nową kuchnie.
-Jest świetna. - Przyznała Rose, wkładając do ust kurczaka.
-To będzie moje ulubione pomieszczenie w całym domu. - Szepnęłam i z ciężkim westchnieniem oparłam się o ścianę.
-Cieszę się, że mi w tym wszystkim pomogłaś.
-Ja też. Naprawdę świetnie się bawiłam. - Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się łagodnie.
-Wybacz, że nigdy wcześniej nie zadbałam o to byśmy spędzały ze sobą trochę więcej czasu.
-Przestań Rose, pewnie i tak bym ci na to nie pozwoliła. - Lekko kiwnęła głowa.
-Co się zmieniło? Chodzi o Luisa? - Spuściłam wzrok na swoje umorusane dłonie.
-Nie. Może trochę. Nie wiem, ale czuje, że trochę się zmieniłam. Poznałam nowych przyjaciół...
-Chodzi o tego chłopca.- Moje serce zatrzymało się na wspomnienie Dru, bo cały dzień o nim nie myślałam.
-Nie wiem. Rose, chyba trochę się pogubiła w tych stosunkach między ludzkich.
-Nigdy nie byłaś zbyt towarzyska.
-Wiem, a teraz mam dwóch nowych przyjaciół. Nawet nie wiem jak to się stało. - Zaśmiała się cicho, więc spojrzałam na nią.
- Może w końcu zaczęłaś odczuwać samotność.
-Może.
-Żałuje, że nigdy ci nie pomogłam. - Jej głos brzmiał smutno.
-W czym?
-Powinnam posłać cię do psychologa czy kogoś takiego, a zamiast tego wolałam myśleć, że sama sobie poradzisz z tym wszystkim. - Poczułam, że jej żal w głosie łamie mi serce. Przysunęłam się do niej i pierwszy raz w życiu ją przytuliłam.
-Myślę Rose, że nikt i tak by mi nie pomógł. - Wyznałam cicho i aż zadrżałam, bo własnie głośno przyznałam, że mam ze sobą problem. - A po za tym nie cofniesz czasu, więc się tym nie przejmuj.
-Och Hope, bardzo cie kocham. Cieszę się, że ze mną zamieszkałaś. - Poczułam, ze płacze więc mocniej ją objęłam.
-Ja też cie kocham, nawet nie wiesz jak bardzo. - Po chwili dokończyłyśmy jedzenie, posprzątałyśmy trochę i każda poszła do siebie. Wzięłam długą kąpiel i pierwszy raz od bardzo dawana usnęłam bez żadnych tabletek naprawdę szczęśliwa.


wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 9


''Loosing sleep and all my faith
In these promises that I take

Lay me down with a smile
To drown in the rain

So give me love and all your hate 
Tell me lies in fifty shades
Lay me down for awhile 
Get lost in the grey''

Boże, Boże, Boże! On tu jest! Przyszedł. Naprawdę przyszedł, czyli coś było na rzeczy.Chryste on miał dziewczynę i wprawdzie jeszcze się do mnie nie zalecał, ale jeżeli to zrobi... Jeżeli będzie mnie podrywał, lub stwarzał dwuznaczne propozycje co mam zrobić? Opłukałam buzię i spojrzałam w lustro. Moje oczy wyglądały na wystraszone, a mokre włosy pozostały w nieładzie.
-Ogarnij się Hope. - Wyszeptałam do siebie. Wciąż byłam w ręczniku, ponieważ miałam zwyczaj ubierać się w pokoju, więc nie zabrałam ze sobą ubrań. Cholera. Jeżeli tam wyjdę w samym ręczniku na pewno przyjrzy mi się uważniej i zauważy pokaleczone nadgarstki, a wtedy na pewno zapyta skąd to mam. A ja nie chciałam by wiedział. Tylko Scott miał świadomość co sobie robię i nie mógł tego powstrzymać. Nikt nie mógł. Zacisnęłam dłonie w pięści i wyszłam z łazienki. Podobało mu się, gdy mnie denerwował i zaskakiwał, więc ja też mu utrę trochę nosa.
-Już? - Spytał, podpierając się na łokciach. Nie powinnam o tym myśleć, ale całkiem dobrze wyglądał wyciągnięty na moim łóżku.
-Musze się jeszcze ubrać. - Oznajmiłam, a jego brwi powędrowały do góry. Odwróciłam się do niego plecami, czując jak przesuwa po mnie wzrokiem i spuściłam ręcznik w dół. Usłyszałam jak z sykiem wciąga powietrze i uśmiechnęłam się szeroko. Nieśpiesznie wyciągnęłam z szafy luźny T-shirt leginsy i ciepły sweterek i ubrałam się. Gdy skończyłam z powrotem odwróciłam się do niego twarzą z niewinną mina.- Już. -szepnęłam. Na jego policzkach odmalował się wielki rumieniec, co bardzo mnie cieszyło. Odchrząknął i spojrzał mi w oczy.
-Masz ładne ciało. - Skwitował i uśmiechnął się lekko.
-Dziękuje. - Mimo woli poczułam się doceniona, bo sama osobiście nienawidziłam swojego ciała. - No więc masz jakiś pomysł na projekt?
-W prawdzie to nie.
-Więc po co przyszedłeś? - Odwrócił wzrok i utkwił go w ramce na biurku.
-Pomyślałem, że wymyśli coś razem. - Kłamał.
-Mówiłam już że mnie to nie interesuje. Nie wiele obchodzi mnie szkoła. - Wyjaśniłam kładąc się obok niego.
-Dlaczego? Co zamierzasz robić w przyszłości? - Spojrzałam w sufit.
-Nie wiem. - Szepnęłam. Nie planowałam nic na dłuższą metę, bo nie wiedziałam czy dożyję dnia zakończenia szkoły.
-Nie masz żadnych planów? - Odwróciłam głowę w jego stronę. Wpatrywał się we mnie z zaciekawienie, zaciskając usta.
-Nie.
-Każdy ma jakieś plany.
-Nie ja.
-Dlaczego? - W jego głosie pobrzmiewała dziwna nuta.
-Bo nie. - Powiedziałam trochę ostrzej, by uciąć temat. Nie zamierzałam mu się zwierzać,
-Dlaczego wciąż uciekasz przed rozmową?
-Już mówiłam, że nie mam ochoty cie poznawać. - Przekręcił się na bok i wbił we mnie badawcze spojrzenie.
-A ja ci nie wierzę - Wyszeptał co mnie zaskoczyło. - Moim zdaniem po prostu boisz się do kogokolwiek zbliżyć.
-Nie masz prawa mnie osądzać. - Uśmiechnął się przelotnie.
-Czyli zgadłem.- Zacisnęłam zęby, by nie wybuchnąć.
-Czego ty chcesz Dru? Bo ja nie mam zamiaru dać ci niczego.- Warknęłam. Przymrużył oczy, ale wciąż na mnie patrzył.
-Chce tylko trochę cie poznać.- Wychrypiał. Przyjęłam ta samą pozycje co on, wiec patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
-A ja nie chce z nikim dzielić się sobą. - Z westchnieniem irytacji, przekręcił się na plecy.
-Czego się boisz? - I to było dobre pytanie. Czego się bałam? Przecież z łatwością mogłam zaciągnąć go do łóżka, wykorzystać i porzucić... Chyba, że w między czasie zakocham się, a on mnie zrani. Ludzie lubią ranić. Przemielić cie i wypluć. Po bliższej znajomości zazwyczaj zostajesz tylko nic nie wartym, żałosnym śmieciem. Gorzej jeżeli on się zakocha i będzie chciał wiedzieć o mnie wszystko. Będzie chciał znać moją przeszłość, teraźniejszość. Będzie chciał wiedzieć jaka jestem naprawdę, dlaczego się tnę, biorę i pije. Dlaczego nie pozwalam się zbliżać ludziom. Będzie chciał mnie, a ja będę musiała go odtrącić i przez resztę życia będę zastanawiać się czy dobrze zrobiłam, że nie zaryzykowałam.
-Niczego. Po prostu nie interesują mnie bliższe relacje.
-A twój chłopak? - Zerknęłam na niego zaskoczona.
-Nie mam chłopaka.
-A ten chłopak z przed szkoły? - Zaśmiałam się, gdy zrozumiałam o kogo chodzi.
-To Scott. Nie jest moim chłopakiem, tylko przyjaciele z benefitami - Wytłumaczyłam.- I on jest wyjątkiem.
-A ta czerwonowłosa? Chyba nazywa się Emily, tak?
-Skąd o niej wiesz? - Wzruszył ramionami.
-Widziałem, jak rozmawiacie, a ty nie rozmawiasz z wieloma ludźmi.- Westchnęłam.
-Dobrze, nie interesują mnie bliskie relacje z nikim prócz Em i Scotta. - Zerknął na mnie oburzony.
-To dlaczego ja nie mogę do nich dołączyć. Przecież ze mną rozmawiasz, a nawet zaprosiłaś mnie do siebie, a teraz leżę w twoim łóżku. To chyba coś znaczy. - Wybuchnęłam szczerym śmiechem.
-Nie zaprosiłam cie tu.- Jego spojrzenie złagodniało.
-Masz bardzo ładny śmiech. - Od razu spoważniałam i spiorunowałam go wzrokiem. - Nie lubisz jak ktoś cie komplementuje?
-Lubię.
-To czemu robisz taką minę? - Spróbował mnie naśladować, co znów mnie rozśmieszyło.
-Bo próbuje ci wytłumaczyć, że prócz szkolnej ławki nie będzie między nami nic więcej. - Zrobił naburmuszoną miną.
-A ja wciąż nie rozumiem dlaczego. - Wyglądał uroczo. Nie rozumiałam dlaczego tak bardzo mu na tym wszystkim zależy. Miał dziewczynę, a jakoś nie mogłam uwierzyć, że chce tylko przyjaźni.
-Bo nie jestem człowiekiem, na którego warto marnować czas.- Wyznałam i naprawdę tak myślałam. Byłam raczej marnym istnieniem. Niczym więcej.
-I tu się z tobą nie zgadzam Hope. Gdybyś nie była warta czegoś więcej niż kilka słów na pewno bym to wiedział, a wydaje mi się, że jesteś cenniejsza niż  powietrze, którego potrzebujemy, by te kilka słów wypowiedzieć. - Zadrżałam pod jego słowami. Boże. Dlaczego on musiał to robić? Dlaczego próbował mnie złamać.
-Mylisz się Dru. Nawet nie wiesz, jak bardzo.- Byłam tylko cieniem Hope, która powinna istnieć. Przysunął się do mnie i szepnął mi do ucha:
-Nie możesz się ze mną sprzeczać. Chce sam poznać jaka jest prawda o tobie. Tylko mi na to pozwól. - Zacisnęłam zęby i zerwałam się z łóżka. Czułam się tak okrutnie... Smutna. Spojrzałam na niego z zrozpaczoną miną. Wyglądał na zdezorientowanego.
-Nie możesz. - Szepnęłam kręcąc głową. - Wróć do swojej dziewczyny i zostaw mnie w spokoju.
-Nie skrzywdzę cie. - Zsunął się do krawędzi łóżka i usiadł. Zaśmiałam się bez krzty humoru.
-Nie możesz być tego pewien. Ludzie krzywdzą z reguły.- Posłał mi pobłażliwe spojrzenie za co miałam ochotę go uderzyć.
-Zawsze są odstępstwa od reguł. - Westchnęłam ciężko i podeszłam do biurka i utkwiłam wzrok w zdjęciu moi z mamą. Nawet ona mnie skrzywdziła choć tak bardzo ją kochałam, a ona mnie. Ludzie mają krzywdzenie we krwi. Tak po prostu jest.
-Przyjaźń polega na dzieleniu się sekretami, ufaniu sobie, na oddaniu kawałka siebie tej drugiej osobie, a mnie już nie wiele zostało. Nie chce dzielić się z tobą swoimi tajemnicami. Nie chce ci ufać. Nie chce cie na przyjaciela.Bo nie chce ryzykować, że znów stracę część siebie. Rozumiesz?

***

Chyba jeszcze nie słyszałem nikogo kto tak smutno by brzmiał. Mimo wszystko serce mi się krajało, gdy patrzyłem na tą dziewczynę. Miała ze sobą większy problem niż się spodziewałem, ale to sprawiało, że jeszcze bardziej chciałem ja poznać. Dowiedzieć się co do tego doprowadziło i uleczy jej rany z przeszłości.
-Ale ja nie chce ukraść ci kawałka ciebie, jak chcesz mogę oddać większy kawałek siebie za nas dwoje. - Cień uśmiechu przemknął się przez jej twarz.
-Jesteś taki naiwny - Szepnęła. - Czemu tak bardzo ci na tym zależy?
-Bo jest w tobie coś co sprawia, że po prostu chce wiedzieć o tobie więcej. Chce z tobą rozmawiać, słuchać jak się śmiejesz, po prostu z tobą przebywać. - Odpowiedziałem bez zastanowienia.
-Wiesz, że to się nie sprawdzi?
-Czemu?
-Bo jak zauważyłeś nie jestem dobra w kontaktach między ludzkich i musiałbyś starać się dwa razy mocniej, bo ja nigdy nie okaże, że mi zależy i w końcu się poddasz, bo po co komu taka przyjaźń?
-Nie poddam się. Jestem bardzo uparty.
-Zauważyłam. - Jej ton był oschły. Wstałem i spojrzałem jej prosto w granatowe oczy.
-Hope. No proszę cie. Nic na tym nie stracisz. - Zacisnęła usta i odwróciła wzrok, który znów utkwiła w zdjęciu na biurku.
-Obiecujesz, że nigdy się nie poddasz i nigdy nie będziesz chciał niczego więcej niż przyjaźni? - Mimo woli uśmiechnąłem się lekko i szepnąłem:
-Obiecuje. - I w tej chwili już złamałem drugą obietnicę, bo patrząc na jej smutne oczy i zdesperowane spojrzenie, miałem ochotę ukoić jej ból i z całować spięcie z jej ust. - Obiecuje  Hope. - Wypuściła głośno powietrze.
-Okey, czyli jesteśmy przyjaciółmi?
-Tak. - Uśmiechnęła się szeroko i to był najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem.