niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 13



''I might as well be in a garden
I said, ah
A smell in the air is a dripping rose (you could be the one for me)
Another soul to meet my void then
Of anything bare that's made of gold

A physical kiss is nothing without it
And you close your eyes to see what it's done
The body that lies is built up on looking
Cause all that remains before it's begun''

Drogę do mojego domu pokonaliśmy w ciszy. Czułam się, jak idiotka. Nie powinnam tak reagować. Teraz na pewno uzna mnie za wariatkę, a na dodatek domyśli się, że biorę, a obrzydzenie na jego twarzy, gdy mówił o narkotykach dało mi do zrozumienia, że mną też będzie się brzydził. A tego nie zniosę, bo... Polubiłam go.  Zatrzymał się przed moim domem. Chciałam wysiąść, ale złapał mnie za ramię i powstrzymał.
-Hope - Szepnął. Spojrzałam na niego, udając obojętność. - O co chodzi? Zrobiłem coś nie tak? Spytałem tylko czy bierzesz. Nie oskarżyłem cie o nic. Hope powiedz mi.
-Puść mnie. - Warknęłam. Lepiej teraz to zakończyć nim dowie się prawdy, znienawidzi mnie, zostawi, podda się, a ja znów utracę kawałek siebie.
-Cholera Hope powiedz mi czym cie tak uraziłem?!
-Nie widzisz tego Dru? Pochodzimy z dwóch różnych światów. Żyjemy inaczej i mamy za sobą inną przeszłość.Ta przyjaźń nie wypali.  - Wyrwałam się z jego uścisku i wyskoczyłam z auta.
-Hope! - Podążył za mną biegiem. Stanęłam przed drzwiami i spojrzałam mu w oczy, próbując ukryć łzy. Łzy obrzydzenia do samej siebie. Nie nadawałam się na człowieka.
-Odpieprz się! - Warknęłam i weszłam do środka, zamykając drzwi tuż przed jego nosem. Och ty kretynko! Usłyszałam ja wali w nie pięścią, ale nie ugięłam się. Otarłam policzki i wbiegłam na górę. I po co ja żyje? Po co kontynuuje tą marną egzystencje?  Weszłam do swojego pokoju i spojrzałam na zdjęcie mamy. Zalała mnie fala wściekłości i zrzuciłam tą przeklętą ramkę na ziemie. Gdyby nie ona... Gdyby mnie nie zostawiła, potrafiłabym poskładać swoje życie.
-Jak mogłaś? - Wrzasnęłam, patrząc na potłuczone szkoło, przez które przebijał jej fałszywy uśmiech. Łkając osunęłam się na podłogę. - Jak mogłaś mi to zrobić mamo?

***
Nie mogłam usnąć. Za oknem padał deszcz, a uderzające o szybę krople rozpraszały mnie i niepokoiły. Bałam się burzy, a błyskawice świadczyły o tym, że niedługo tu zawita. Chciałam do mamusi. Tatuś był jeszcze w pracy, więc mamusia była wciąż sama. Wygrzebałam się z łóżka i trzymając w mocnym uścisku swoją ukochaną lalkę, wyszłam z pokoju. W salonie telewizor wciąż grał i lampka na stoliku była zapalona. Przemknęłam do sypialni mamusi i uchyliłam drzwi.
-Mamo? - Szepnęłam, ale mi nie odpowiedziała. Weszłam do środka i podeszłam do łóżka. Nie było jej. Wcale się nie kładła, bo pościel wciąż była nieruszona. Westchnęłam ciężko i wyszłam z sypialni mamusi i ruszyłam do łazienki. Zapukałam cicho, ale nie dopowiedziała. Drzwi były otwarte. Zapukałam jeszcze raz i weszłam do środka. Z radia, które mama tu przeniosła sączyła się jej ulubiona piosenka. W powietrzu unosił się zapach jej lawendowego szamponu do włosów, a na szafeczce przy umywalce paliło się kilka świeczek. Mamusia leżała w wannie. - Mamusiu? - Podeszłam bliżej. Nie ruszała się,  jej ręka zwisała z wanny, a po skórze spływała czerwona strużka. - Mamusiu? - Powtórzyłam, czując niepokój. Zbliżyłam się jeszcze bardziej. Miała zamknięte oczy, a woda w wannie przybrała czerwony kolor.  Dotknęłam jej ramienia i przeraziło mnie to, jaka była zimna. - Mamo?! - Zaczęłam nią potrząsać, ale ona nie reagowała. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. W głębi wiedziałam co to wszystko znaczy, ale nie chciałam w to uwierzyć. - Mamo! - Wrzasnęłam. - Mamusiu...

***
Cholera! Co ja takiego zrobiłem? Tak dobrze szło... Jak zwykle musiałem coś spieprzyć. Ta dziewczyna wydaje się być taka krucha., tak łatwo ją zrazić i zranić. Wściekły z powrotem wsiadłem do samochodu i odjechałem z piskiem opon. I co teraz mam zrobić? Doskonale wiedziałem, że to co powiedziałem o moim bracie nieźle nią wstrząsnęło, tylko pytanie: Ona miała styczność z narkotykami, czy wciąż ją ma? Jeżeli tak... To nich mnie szlag! Jeżeli ona jest ćpunką, będę musiał ją uratować. Przynajmniej ją. Nie potrafiłem pomóc Rayanowi, ale może Hope mnie posłucha. Narkotyki ją zniszczą lub już to zrobiły. Może dlatego jest jaka jest... Cholera! Nie mogłem jej osądzać póki nie poznam prawdy, a chciałem ją poznać, bo chciałem ją uratować. Nie miałem pojęcia co ta dziewczyna ma w sobie, ale sprawiała, że chciałem się nią zaopiekować. Jeżeli była narkomanką, to może wewnętrznie to wiedziałem i porównałem ją do Rayana, którego nie potrafiłem uratować. Może pomoc jej ukoi to pieprzone poczucie winy. Zatrzymałem się przed szpitalem. Nie chciałem wracać do pustego domu a tym bardziej do zatłoczonej szkoły. Wypłukali mamie żołądek i zostawili na jeden dzień na obserwacje. Jak będzie z nią dobrze jutro ją wypiszą, a ojciec zamierza zabrać ją do jakiegoś  ośrodka gdzie jej pomogą. Schodami wbiegłem na drugie piętro gdzie leżała i stanąłem jak wryty przed drzwiami do jej sali. Na korytarzu na jednym z tych niewygodnych krzeseł siedziała Ruby. Na mój widok wstała i zaczęła ciskać w moją stronę piorunami.
-Zamierzałeś się kiedyś do mnie odezwać? - Niech to szlag! Zapomniałem nawet, że mam dziewczynę.
-Przepraszam, ja...  -Nie pozwoliła mi nawet dokończy, choć nawet nie wiedziałem co miałbym powiedzieć.
-Mogłeś przynajmniej zadzwonić i powiedzieć o mamie. - Ruby byłą jedną z nielicznych osób, z którą mama lubiła naprawdę czasem pogawędzić. Lubiła ją. W ogóle wszyscy lubili Ruby.
-Nie miałem do tego głowy.
-A masz do czegokolwiek Dru? Ostatnio zachowujesz się jak palant. Zależy ci jeszcze na nas?  -Wpatrywała się we mnie rozzłoszczonym spojrzeniem, zaciskając mocno pomalowane błyszczykiem usta. Nie chciałem robić scen w szpitalu, ale nie chciałem też dalej zwodzić Ruby. Powinienem powiedzieć jej to zanim ostatnio poszedłem z nią do łóżka.
-Chyba nie. - Szepnąłem i od razu tego pożałowałem, bo na jej ślicznej buzi odmalował się prawdziwy ból. Wyglądała jakbym ją spoliczkował.
-Co? - Wykrztusiła. - Mówisz poważnie? To po co ostatnio się ze mną przespałeś? Dla czystej przyjemności?! Jesteś skończonym gnojkiem!
-Ruby... Posłuchaj....
-Nie! Po prostu powiedz mi czy chodzi o tą głupią narkomankę z którą się zadajesz? - Stężałem na te słowa.
-Słucham?
-To o nią chodzi? Wolisz jakąś biedną ćpunkę ode mnie? - Po jej zaczerwienionych policzkach popłynęły łzy, a jej krzyk zwrócił na nas uwagę kilku pielęgniarek. Jedna z nich, starsza z siwymi pasemkami posłała mi spojrzenie pełne dezaprobaty. Oczywiście. Kobieca solidarność.
-Nie... Nie zdradziłem cie jeżeli o to pytasz. Po prostu już tego nie czuje. - Prychnęła.
-Ty nigdy tego nie czułeś. - I tu właśnie był problem. Lubiłem ją, pociągała mnie jak ładna dziewczyna pociąga faceta, ale nic więcej. Nigdy nie czułem nic więcej.
-Dlaczego tak o niej mówisz Ruby? Dlaczego mówisz o niej z taką pogardą?
-O tej lasce? Czyli to naprawdę o nią chodzi.
-Nie! Powiedziałem ci już. - Zirytowany wywróciłem oczami. Wiedziałem, że zachowałem się wobec Ruby nie fair, ale czy to moja wina była, że nie czułem do niej tego co powinienem?
-Gdyby tak było to byś się nią nie przejął, a nawet nie wiesz kim ona jest Dru. Często ją widzę na mieście. Ciągle kręci się z jakimś facetem, ale mogę ci powiedzieć, że zaliczyła połowę miasta i jest prawdziwą ćpunką. Ciągle chodzi nastukana. Dziwi mnie, że tego nie zauważyłeś zaważając, że twój brat tez brał. - Ostatnie słowa wypowiedziała z jadem.
-Skąd w ogóle o niej wiesz?
-Nie ukrywałeś tego raczej Dru. Jesteś idiotą. Ona prędzej niż ci się wydaje wyląduje pod ziemią, a i tak wolisz ją.
-Nie wole jej. - Powiedziałem cicho. Zaczęło mi zależeć na Hope, ale nie wiedziałem czy to dlatego, że mnie pociągała czy dlatego, że instynktownie utożsamiałem ją z Rayanem.
-Kogo ty okłamujesz?! Nie rzuciłbyś mnie bez powodu. - O boże jaka ona była pewna siebie.
-Może w końcu zauważyłem jaka jesteś narcystyczna. - Jej twarz stała się jeszcze bardziej czerwona. Żałowałem, że nie ugryzłem się w język, ale nie powinna tak się zachowywać nawet jeżeli to ja byłem gnojkiem. Cholera!
-Chrzań się i tak w końcu tego pożałujesz. - Posłała mi pogardliwe spojrzenie i odeszła, zarzucając włosami. Poczułem ulgę, ale jednocześnie poczucie winy. Nie tak to powinno wyglądać. Pięścią walnąłem w ścianę próbując tym samym wyładować złość i nie zwracając uwagi na pielęgniarki wszedłem do sali mamy.
Wyglądała mizernie. Była blada i teraz zauważyłem uak bardzo schudła. Na mój widok uśmiechnęła się ciepło.
-Cześć skarbie. - Szepnęła ledwo słyszalnie, bo jej cichy głos zakłócało nieustające pikanie.
-Hej mamo.
-Co się stało? - Przysiadłem na krześle obok jej łóżka.
-Zerwałem z Ruby. - Na jej twarzy pojawił się autentyczny smutek.
-Dlaczego? Była taka miła.
-Wiem mamo, ale zrozumiałem w końcu, że to nie to. - Uścisnęła lekko moją dłoń.
-Jest ktoś inny? - Spojrzałem w jej zmęczone duże oczy.
-Ma na imię Hope, ale nie łączy nas nic więcej niż przyjaźń. Chciałbym się o nią zatroszczyć, bo ona ma problemy mamo. Nie wiem jak do niej dotrzeć, ona nie chce mnie do siebie dopuścić.
-Może jej problemy są większe niż ci się wydaje. Nie możesz być zbawcą całego świata.
-Nie chce zbawiać świata tylko ją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz