środa, 18 marca 2015

Rozdział 12

''I hope you know, I hope you know
That this has nothing to do with you
It's personal, myself and I

We've got some straightenin' out to do
And I'm gonna miss you like a child misses their blanket
But I've got to get a move on with my life
It's time to be a big girl now
And big girls don't cry
Don't cry''


Następnego dnia Dru pojawił się w szkole. Dostrzegłam go na parkingu, gdy wysiadał ze swojego robiącego wrażenie i zupełnie niepasującego do otoczenia autka. Walczyłam ze sobą czy do niego podejść czy też nie i wygrała ta część mnie, która chciała go zobaczyć. Niespiesznie podeszłam do niego i uśmiech zamarł na moich ustach, gdy dostrzegłam wyraz jego twarzy.
-Hej. - Wyszeptał, przewieszając plecak przez ramię.
-Co się stało? - Spytałam nim zdążyłam ugryźć się w język. Niechętnie spojrzał w stronę szkoły, a potem wrócił do mnie wzrokiem i westchnął ciężko.
-Masz ochotę na wagary? - Zacisnęłam mocno zęby. Nie powinnam zrywać się ze szkoły. Rose mnie zabije, miałam być prawilną uczennicą... Ale on wyglądał na tak smutnego. Musiało stać się coś poważnego.
-Zawsze. - Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
-Wsiadaj. - Rzucił, przeszedł na tyłu samochodu i do bagażnika wrzucił plecak. Niepewnie zajęłam miejsce pasażera. Auto w środku pachniało, miętową gumą do żucia, cytrynową nutą i skórą, którą obite były siedzenia. Po chwili Dru wsiadł do środka i przekręcił kluczyk w stacyjce. Sprawnie wyjechał z parkingu i ruszył niemalże pustą ulicą.
-Gdzie jedziemy? - Spytałam, rozluźniając się co nie co, zdając sobie sprawę, że raczej nas nie zabije, bo jest dobrym kierowcą.  Nie miałam okazji zbyt często jeździć samochodami, a szczególnie takimi, ale trafiłam kilka razy na szalonych kierowców, którzy nie przestrzegali żadnych przepisów drogowych. Zdarzyło się nawet, że nie posiadali prawa jazdy.
-Nie wiem. Gdziekolwiek. - Nie odrywał wzroku od jezdni, ale widziałam na jego przystojnej twarzy napięcie.
-Czemu nie było cie wczoraj w szkole? - Zatrzymał się na czerwonym i zerknął w moją stronę. Uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły. - Co? - Spytałam nie wiedząc co to wszystko oznacza.
-Zaczyna ci zależeć - Szepnął.Och. Kurwa! Czy to naprawdę tak widać? Otworzyłam usta by zaprzeczyć, ale nie umiałam. Nie potrafiłam go okłamać. Chryste co się dzieje?! - Jesteś zakłopotana? - Jego brwi powędrowały do góry, a na twarzy odmalowała się troska.
-Chyba. - Przyznałam. Chyba już dawno na nikim mi naprawdę nie zależało. Najpierw Emily, teraz On. Dużo tego wszystkiego. Naprawdę dużo, ale obiecałam sobie, że zaryzykuje i nie zamierzałam się teraz wycofać, bo czułam... Czułam, że to dobre.
-Przywykniesz. - Mrugnął do mnie i ponownie ruszył, gdy światło zmieniło się na zielone. Przyspieszył odrobinę, co spodobało mi się. Silnik przyjemnie pod nami mruczał, krajobraz za szybą szybko się zmieniał, ale ja wcale nie czułam tej prędkości. Było przyjemnie.
-No więc? Czemu cie nie było? - Uśmiech szybko znikł z jego twarzy.
-Nie teraz. Dobrze? Opowiem ci, jak dojedziemy. - Obrał cel? Zniecierpliwiona, zacisnęłam dłonie na pasku od torby. Czułam wewnętrzny głód za moimi przyjaciółkami tabletkami, ale nie chciałam brać czegoś przy nim. Musiałam mieć otwarty umysł.
-W porządku. - Szepnęłam i zaczęłam wyglądać przez szybę.  Jechaliśmy wzdłuż Ottawy. Woda lśniła w świetle zimnych promieni słońca. Była już połowa października, a liście na drzewach powoli zmieniały swój kolor.  Dru włączył jakąś płytę i z głośników unosił się przyjemny głos jakiejś kobiety. Nie znałam tego utworu, ale przypadł mi do gustu. Był spokojny i trochę melancholijny. Czułam się zrelaksowana. Kto by przypuszczał, że taka aspołecznica jak ja będzie czuła się swobodnie w towarzystwie chłopaka, którego znam trzy tygodnie i nie jestem na haju i nie chodzi o seks. To było miła odmiana. Po jakimś czasie wjechaliśmy na osiedle dużych, szykownych domów z ogromnymi balkonami i własnymi basenami. Zaparkowaliśmy na obszernym półkolistym podjeździe przed dwupiętrowym domem z białego kamienia i  pomarańczowo-czerwonymi dachówkami. Na parterze znajdowały się duże okna w białych ramach, a na pierwszym i drugim piętrze ich mniejsze kopie. Wejście zdobiły białe kolumny i kwiaty w dużych donicach. Trawnik był idealnie przystrzyżony i w odpowiednich miejscach stały wyrafinowane, robiące wrażenie duże kolny.
-To twój dom? -Wydukałam, onieśmielona tym co widzę.
-Tak. - Wzruszył ramionami i wysiadł. Poszłam w ślad za nim.
-Najwidoczniej tylko ja w tym mieście nie mieszkam w takim domu. - Szepnęłam. Nad wejściem, na pierwszym piętrze znajdował się balkon z białymi poręczami. Zignorował moją uwagę lub jej nie usłyszał i dosyć sztywnym krokiem ruszył w stronę wejścia. Niepewnie podreptałam za nim. W wejściu zdjął buty.
-Ty nie musisz. - Oznajmił. - Ja lubię chodzić boso. - Wyjaśnił.  - Uśmiechnęłam się i również ściągnęłam swoje trampki.
-Ja też. - Odwzajemnił uśmiech. Pomieszczenie robiło wrażenie, a najbardziej szklane schody, niemal, jak w zamku. Pod stopami czułam przyjemny chłód  ciemnego drewna. Wnętrze domu emanowało chłodem, a szaro-białe ściany potęgowały to wrażenie. Duży hol oświetlał wymyślny, szklany żyrandol. Co nie gdzie wisiały obrazy przestawiające martwą naturę lub miłe dla oka krajobrazy. Po prawej stronie holu znajdowało się wejście do salonu, a po lewej do kuchni. Przestrzeń była otwarta i nigdzie nie było drzwi, nie licząc tych za schodami. Dru wybrał kuchnię. Skąpana była w bieli i ciemnym drewnie. Tu podłoga także była drewniana. Na środku stała wielka wyspa z barkiem i stołkami barowymi. Za nią znajdowały się szafki, lodówka, kuchenka inne urządzenia.  Kuchnia nie była specjalnie wielka, ale była urządzone ze smakiem. W bocznym pomieszczeniu, które oddzielał drewniany łuk znajdowała się jadalnia, która jedną ze ścian miała całą ze szkła. Widok prowadził na ogród z basenem.
-Wow. - Wydukałam i zajęłam miejsce na stołku barowym.
-Robi wrażenie, co? - Spytał, ale w jego głosie nie było słychać zadowolenia.
-Nie jestem przyzwyczajona do takich widoków. - Przyznałam.
-Napijesz się czegoś? - Skinęłam głową, a on po chwili postawił przede mną puszkę z colą.
-Teraz mi opowiesz? - Spiął się natychmiast i ruchem ręki wskazał bym poszła za nim. Przeszliśmy przez jadalnie i szklanymi drzwiami wyszliśmy na taras, gdzie stały białe fotele i ogrodowy stolik. Bez słowa usiadł na jednym z nich, więc zrobiłam to samo. Wzrok miał daleki a minę zamyśloną. Wpatrywał się w niebo, mrużąc przy tym oczy. - Dru?
-Moja mama przedawkowała. - Szepnął.

***
Czułem się dziwnie, gdy Hope siedziała obok mnie w moim domu, bo czułem, że od roku ten dom wcale nie jest mój. Czułem się dziwnie podekscytowany tym, że o mnie myślała, ale z drugiej strony nie czułem przy niej tej swobody. Może to przez to co wczoraj się stało, a może przez to, że ona w końcu zaczęła coś czuć.
-Co? - Wyrwało jej się.
-Proszki nasenne. Znalazłem ją wczoraj rano, dlatego nie mogłem przyjść do szkoły.
-Och... Przykro mi. - Wydawała się skrepowana, ale jej słowa były szczere.
-To nie twoja wina.
-Twoja mama ma problemy? - Przełknąłem głośno ślinę.
-Po śmierci Rayana popadła w depresje. - Wyjaśniłem cicho.
-Rayan to twój brat? - Jej głos brzmiał słabo i cicho. Spojrzałem na nią badawczo. Była zdenerwowana.
-Tak.
-Co mu się przytrafiło? - Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się nieśmiało.
-Był narkomanem. Popełnił samobójstwo. - Na jej twarzy odmalowało się przerażenie.
-Przedawkował? -Wychrypiała.
-Tak.
-O mój boże... - Zrobiła się blada. Wstałem i kucnąłem naprzeciwko niej.
-Hej - Złapałem ją za ręce. - To było już dawno.
-Dlaczego to zrobił?
-Miał problemy, uzależnił się, nie chciał mojej pomocy. Kłóciliśmy się coraz częściej, potępiałem to co robi, ale on się nie słuchał, aż pewnej nocy znalazłem go w jego pokoju już nieżywego. Zostawił list, w którym napisał, że miał dość. - Na ostatnich słowach mój głos się załamał. - Twój przyjaciel Scott...
-Co?
-To od niego kupował. -Wciągnęła z sykiem powietrze. - Wiesz, że jest dilerem? - Kiwnęła głową. -Kupujesz coś od niego? - Zerwała się na równe nogi. Zrobiła to tak gwałtownie, że zachwiałem się i poleciałem do tyłu uderzając tyłkiem o podłogę tarasu.
-Odwieź mnie do domu. - Ogarnęło mnie przerażenie. Ta reakcja była przesadzona, a ja znałem takie reakcje aż zbyt dobrze. Czyżby Hope także brała? Ta myśl sprawiła, że przez moje ciało przebiegł zimny dreszcz.
-Hope, co się stało? -Spytałem z niepokojem, wstając i otrzepując jeansy.
-Po prostu mnie odwieź! - Wrzasnęła i wbiegła do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz