czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 11


''I gotta feeling we are gonna win
our bodies make it perfect
and your eyes can make me swim

then again everything seems new
I can barely hold my tongue
to say the least I'm into you
and your eyes
are saying more than we can talk and warmer than the bedroom sport
and your thighs are kisses from the outside, girl thats all i need''

O siódmej trzydzieści zszedłem na dół z plecakiem przewieszonym przez ramię. Od piątku nie mogłem doczekać się dzisiejszego dnia. Tak bardzo chciałem ją zobaczyć, że przez cały weekend myślałem tylko o tym. Ruby tak się wściekła, że jestem nieobecny, ze znów się pokłóciliśmy, ale jeśli mam być szczery to nawet się tym nie przejąłem. Zjadłem szybkie śniadanie i znów wdrapałem się na górę do sypialni rodziców. Nie zdziwiło mnie, że nie ma ojca, nigdy go nie było, ale zaskoczył mnie fakt, że mama wciąż śpi. O tej porze zazwyczaj już jest na nogach, nawet jeśli tylko po to by za godzinę znów się położyć z drinkiem. Powoli podszedłem do łóżka i im byłem bliżej tym moje serce wolniej było, a gdy moje oczy dostrzegły opakowanie po tabletkach nasennych i jej bezwładnie zwisającą rękę moje serce stanęło. Sparaliżowany wpatrywałem się w jej nieruchome ciało, zakopane w pościeli. Ocknąłem się dopiero, gdy telefon na dole zaczął dzwonić. Szybko do niej doskoczyłem i sprawdziłem puls na nadgarstku. Jej skóra wciąż była ciepła, a pod palcami poczułem słabe bicie serca. Zdenerwowany wyciągnąłem komórkę ze spodni i wykręciłem numer pogotowia.
-W czym mogę pomóc? - W słuchawce rozległ się miękki głos kobiety.
-Moja mama chyba przedawkowała środki nasenne. - Wysapałem, próbując uspokoić oddech.
-Jest przytomna?
-Nie.
-Czy wiesz ile zażyła tabletek?
-Nie! - Wrzasnąłem
- W porządku, uspokój się. Oddycha?
-Chyba tak.
-Upewnij się. - Nakazała, więc sprawdziłem.
-Oddycha.
-Dobrze, wysyłamy karetkę. Podaj adres. - Wyrecytowałem nasz adres, a ona kazała mi czekać na pogotowie. Rozłączyłem się i rzuciłem telefon o ścianę, aż rozpadł się na części. Byłem wściekły na mamę. Jak mogła mi zrobić coś takiego?! Uklęknąłem obok niej i złapałem ja za rękę i siedziałem tak do przyjazdu karetki. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie mogłem tego zrobić przy tych ludziach. Razem z mamą wsiadłem do karetki i pojechaliśmy do szpitala. Zirytowany odpowiedziałem na wszystkie pytania lekarzy i zadzwoniłem po ojca. Przyjechał dopiero późnym popołudniem. Nim zdążył coś powiedzieć niemal się na niego rzuciłem.
-To twoja wina! - Wrzasnąłem, łapiąc go za kołnierzyk koszuli. Wyglądał na zaskoczonego.
-Dru opanuj się. - Warknął i odepchnął mnie od siebie, a ja miałem ochotę go uderzyć.
-To twoja wina - Powtórzyłem. - Wolałeś zająć się pracą niż jej pomóc.
-O czym ty mówisz? - Wydawał się być zdezorientowany.
-Nawet nie wiesz?! Ty dupku nawet nie zauważyłeś, że twoja żona po trochu się wykańcza. Jesteś skończonym draniem! - Nie potrafiłem się pohamować i uderzyłam go w twarz, a potem wściekły niemal wybiegłem ze szpitala. Zdążyło zrobić się ciemno. Nie miałem ani samochodu, ani komórki więc dopadłem pierwszą budkę telefoniczną i wykręciłem numer swojego kumpla Doma. Odebrał niemal natychmiast.
-Halo?
-Dom, masz ochotę na piwo? - Spytałem załamanym głosem.
-Gdzie jesteś Dru? - Nie zadawał żadnych pytań, przeczuwał, że stało się coś złego. W takim stanie ostatnio dzwoniłem do niego, gdy dowiedziałem się o śmierci Rayana. Podałem mu adres i usiadłem na krawężniku. Wpatrując się w przejeżdżające samochody, ocierałem łzy i czekałem na przyjaciela. W tej chwili naprawdę miałem  dość życia.

Po piętnastu minutach samochód Doma zaparkował naprzeciwko mnie. Podniosłem się z krawężnika i wsiadłem do auta.
-Co się stało stary?
-Mama trafiła do szpitala. Przedawkowała jakieś prochy. - Wyjaśniłem cicho, wpatrując się w deskę rozdzielczą.
-Ja pierdole.
-Najlepsze jest to, że stary twierdzi, ze nic nie zauważył. Rozumiesz? Nie zauważył, że codziennie pije i łyka proszki nassane, że nie jest już tym kim była. Jak kurwa mógł nie zauważyć?! Przecież tak jest od raku cholera.... - Mój głos się załamał więc zamilkłem.
-Kurwa Dru... Gdzie jedziemy. - Byłem wdzięczny, ze nie ma zamiaru ciągnąc tematu.
-Gdziekolwiek gdzie możemy dostać piwo.
-Jasne, stary. - Nic więcej nie mówiąc odpalił samochód i ruszył.

***

Nie przyjechał rano i nie pojawił się na biologi. Z jednej strony czułam ulgę z drugiej żal, że go nie zobaczę.Do wuefu po szkole snułam się, jak duch, ponieważ Emily też nigdzie nie było, gdy nie pojawiła się także na wuefie wykręciłam jej numer, ale nie odebrała. Zadzwoniłam znów po lekcji i, gdy zamierzałam już wcisną czerwoną słuchawkę w głośniku rozbrzmiał jej głos.
-Cześć Hope - Wydawała się być zmęczona.
-Cześć Em. Czemu cie nie było? - Spytałam wychodząc ze szkoły.
-Źle się czuje. - Wyjaśniła.
-Co ci?
-Chyba jestem chora. - Rozpoznałam w jej głosie kłamstwo.
-Chcesz żebym cie odwiedziła? - Przez chwilę milczała. - Em?
-Nie wiem czy to dobry pomysł.
-Czemu? Em wiem, że coś się stało i nie ukryjesz tego przede mną nie chodząc do szkoły. Pamiętasz, ze obiecałaś, że zdradzisz mi coś o sobie? Dziś chce byś odpowiedziała na moje pytania.
-Hope nie mogę. - Jej głos się załamał, a ja poczułam, że muszę ją pocieszyć.
-Podaj mi swój adres Em. - Jeszcze przez chwilę próbowała odwieść mnie od tego pomysłu, ale w końcu uległa. Nie wiedziałam, czy powinnam coś kupić czy przyjść z pustymi rękami, bo szczerze nikogo prócz Scotta nie odwiedzałam, więc zahaczyłam o cukiernie i kupiłam pudełko kolorowych pączków. Dom Emily z zewnątrz wyglądał bardzo ładnie. Był duży, biały z pomarańczowym dachem. Okolica zupełnie nie przypominała mojej. Była raczej jak z tych wszystkich seriali o bogatych nastolatkach. Idealne trawniki, podjazdy, na których stały drogie samochody i nienaganne ganki. Niepewnie podeszłam do ogromnych drzwi i zapukałam. Po kilku sekundach otworzyła mi Emily. Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że po drugiej stronie zobaczę gosposię. Em nie wyglądała najlepiej, a nawet powiedziałabym, ze wygląda bardzo bardzo źle. Miała na sobie znoszone dresy i luźna koszulkę, była boso. Na jej ładnej twarzy widniały liczne siniaki. Włosy miała związane w kok, więc jej szyja była odsłonięta i ukazywała kolejne sine ślady. Mój oddech zamarł. W jej oczach malowała się panika i rozpacz. Kierowana instynktem szybko ją do siebie przytuliłam, a ona rozpłakała się w moich ramionach. Pierwszy raz znajdowałam się w takiej sytuacji, ale czułam, że robię dobrze. Ona potrzebowała się wypłakać.

Gdy czerwonowłosa trochę się uspokoiła, zaprosiła mnie do jasnego, dużego salonu. Usiadłam na jedne z dwóch beżowych, wygodnych sof i zaczekałam aż wróci z dwoma kubkami ciepłej herbaty.
-Co się stało? - Zaczęłam, gdy przysiadła obok mnie. Zauważyłam, że się spięła. - Em musisz mi powiedzieć.
-Zdenerwowałam go. Tak niepotrzebnie go go wkurzyłam.- Załkała.
-Swojego chłopaka? - Kiwnęła głowa.
-Brian. Tak... Tak ma na imię. - Wyjąkała.
-Często cie bije, prawda? - Spojrzała na mnie z przerażeniem.
-Nie! Tylko czasem nie potrafi się pohamować. - Było mi jej żal. Chyba oszukiwała samą siebie.
-Czym go tak zdenerwowałaś Em? - Westchnęła ciężko i upiła łyk herbaty.
-Nie chciałam mu powiedzieć z kim miałam wyjść w sobotę. - Szczeka niemal mi odpadła.
-Wkurzył się tak bardzo o coś takiego? - Spytałam z niedowierzaniem.
-On nie lubi, gdy mu czegoś nie mówię.
-Dlaczego nie chciałaś mu powiedzieć, że masz zamiar wyjść ze mną? - Spuściła wzrok na swoje dłonie, którymi obejmowała biały kubek.
-Bo zaraz by cie sprawdził Zawsze tak robi, gdy poznaje kogoś nowego, a ja chciałam cie chronić. Nawet nie wiem dlaczego, ale nie chciałam byś miała z nim odczynienia, Hope.
-Och Em. - Niepewnie położyłam rękę na jej udzie. - Powiedziałaś rodzicom? - Pociągnęła nosem.
-Oni go uwielbiają. Przymykają oko na wszystkiego jego złe uczynki.
-Chyba żartujesz! - Krzyknęłam oburzona.
-On nie jest złym człowiekiem, Hope. On mnie kocha. Nie chciał mi tego zrobić. Ja to wiem. - O mój boże. Ona naprawdę w to wierzyła.
-Emily to nieprawda. Gdyby nie chciał to by tego nie zrobił. Powiedz mi, że w to nie wierzysz. On musi ponieść konsekwencje.
-Nie!
-Emily...
-Nie, Hope! Obiecał, że już nigdy mnie nie uderzy. Wierze mu. - Patrzyłam na nią z rozpaczą i wściekłością jednocześnie. Ciekawa byłam ile razy jej to obiecywał.
-Nie możesz tego tak zostawić. Zobacz co on z tobą zrobił! Boi się go, on chce cie kontrolować, a ty mu na to pozwalasz.
-Kocham go.
-To nie miłość, to strach Em.
-Co możesz o tym wiedzieć?! - Wrzasnęła i zerwała się na równe nogi. - Skąd możesz wiedzieć co to miłość?! - Miała racje nie wiedziałam co to miłość, ale doskonale znałam strach, zbyt często widziałam go w oczach mamy i zbyt często sama go czułam.
-Usiądź Emily. - Poprosiłam łagodnie. Widziałam, że ze sobą walczy, ale usiadła. - Chce ci coś opowiedzieć. - W moim gardle urosła gula. Tą historie znałam tylko ja, prokurator, psycholog i moi byli rodzice zastępczy, ale jeżeli chciałam uratować Em musiałam jej to opowiedzieć.

***
-Spójrz na mnie Hope - Wzniosłam oczy do góry. Z delikatnym uśmiechem obserwowała mnie pani w okularach. Wyglądała na miłą. - Mam n a imię Lisa i chciałabym z tobą porozmawiać.
-O czym? - Wychrypiałam. Wciąż bolało mnie gardło od krzyku. 
-O tym co się stało wczoraj wieczorem. - Zacisnęłam piąstki, które spoczywały na moich kolanach. - Opowiesz mi co się stało?
-Muszę? - Jej wzrok stał się jeszcze łagodniejszy.
-Hope chciałabyś zamieszkać ze swoją ciocią? 
-Rose?
-Tak - Pamiętałam ciocie Rose. Była siostrą mamy. Lubiłam, gdy nas odwiedzała, ale robiła to rzadko. Wydawała się być bardzo miłą osobą i zawsze, gdy nas odwiedzała bawiła się ze mną moimi lalkami. - Chciałabyś?
-Chyba tak. - Szepnęłam.
-Więc musisz. - Przełknęłam głośno ślinę.
-Dobrze. Opowiem.
-W porządku.najpierw zadam ci kilka pytań - Uśmiechnęła się szerzej, bardziej zachęcająco. - Ile masz lat Hope?
-Trzynaście. - Opowiedziałam bez zastanowienia.
-Dobrze, ile lat mieszkałaś z państwem Robinson?
-Dwa. - O te dwa lata za dużo.
-Dobrze czułaś się w tej rodzinie?
-Nie.
-Chodziłaś w tym czasie do szkoły?
-Tak.
-Wiesz jaki mamy dzień, miesiąc i rok?
- 13 grudnia 2011 rok.
-Świetnie. Teraz opowiedz mi proszę co się wczoraj wydarzyło. - Wzięłam głęboki oddech i przywołałam wspomnienia z wczorajszego wieczoru. 
-Jak zwykle o szesnastej wróciłam do domu po szkole. Ana moja zastępcza mama gotowała obiad, przywitałam się z nią a ona powiedziała, że zawoła mnie, gdy będzie gotowe. Poszłam do siebie nastawiłam muzykę i położyłam się na łóżku. Po jakiejś pół, godziny do domu wrócił George. Prawie jak codziennie Ana i George zaczęli się kłócić.Przyciszyłam muzykę i zaczęłam nasłuchiwać. Głośno na siebie krzyczeli, ale po kilku minutach wszystko ucichło. Chciałam wstać i sprawdzić co się dzieje, ale drzwi od mojego pokoju się otworzyły. Do środka wszedł Georg i zamknął je za sobą na klucz. Często tak robił - Zadrżałam po tych słowach, ale nie przerwałam. Mówiłam beznamiętnym tonem, jakby opowiadała historie kogoś zupełnie mi obcego. - Gdy zbliżył się do łóżka, od razu poczułam alkohol. Pił codziennie odkąd stracił pracę. Nic nie powiedział tylko położył się obok mnie i włożył ręce pod moją bluzkę. Nie zareagowałam. Bardzo się bałam, ale chyba zdarzyłam się do tego przyzwyczaić .Myślałam, ze tylko trochę mnie po dotyka i zaraz pójdzie jak zwykle, ale on miał inne zamiary. Po kilku minutach położył się na mnie, a jego ręce ześlizgiwały się po moim ciele, aż dotarł do jeansów. Zaczęłam krzyczeć na niego by mnie zostawił, ale on nie zareagował. Przycisnął mi dłoń do ust, a gdy udało mi się go ugryźć spoliczkował mnie. Zaczęłam wołać Ane, ale ona nie przyszła. Od razu pomyślałam, że stało się coś złego. Próbowałam mu się wyrwać, ale na marne. Był zbyt silny i zbyt ciężki. - Urwałam i spojrzałam Lisie w oczy. - Czy muszę mówić co mi zrobił?
-Zgwałcił cie? - Spytała delikatnie, a ja tylko skinęłam głową. - Co stało się potem?
-Gdy skończył wyszedł z pokoju, a potem z domu. Znalazłam w sobie siłę i pobiegłam do kuchni. Ana leżała nieruchomo na podłodze, a na jej szyi znajdowały się sine ślady. Wiedziałam, że nie żyje. Zadzwoniłam po policje, a oni przywieźli mnie tu. - Moje gardło było wyschnięte i chciało mi się płakać, ale zacisnęłam zęby i spojrzałam prosto na Lise - Nie chce do niego wracać.  -Szepnęłam. - Wciąż obiecywał Anie, że już nigdy więcej jej nie uderzy, że przestanie pić... Aż w końcu ją zabił.

***

-Em on ją bił codziennie i codziennie obiecywał, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Brian tez w końcu może stracić nad sobą panowanie i zrobić ci poważniejszą krzywdę niż kilka siniaków. - Emily wyglądała na zaszokowaną. Ciężko mi było to jej wszystko opowiedzieć, ale czułam, że jeśli tego nie zrobię ona nie zrozumie, a zależało mi na niej bardzo i zależało mi na tym by zrozumiała, że to co robi Brian jest niewybaczalne i niebezpieczne.
-Och Hope, tyle zła cie spotkało. - Szepnęła.
-Tu nie chodzi o mnie Emily. Przemyśl to co ci powiedziałam.
-On jest inny.
-Tylko tak ci się wydaje. - Wstałam i ostawiłam pusty kubek. - Postaw się rodzicom, zawiadom policje zerwij z nim bo możesz skończyć jak Ana, a tego nie chce i chyba ty też nie. - Uściskała ją mocno. - Proszę. - I wyszłam. Czułam się wyprana z emocji. Dawno nie myślałam o tym co się wtedy stało. To był kolejny dzień, który mnie zniszczył. Kolejny dzień, który odebrał mi kawałek mnie. Te kilka złych dni, które były porozrzucane w latach totalnie mnie popieprzyło, ale może gdy pomogę Emily, gdy zaprzyjaźnię się z Dru poskładam się choć w połowie. Może warto zaryzykować, może oni mnie nie skrzywdzą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz