niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 13



''I might as well be in a garden
I said, ah
A smell in the air is a dripping rose (you could be the one for me)
Another soul to meet my void then
Of anything bare that's made of gold

A physical kiss is nothing without it
And you close your eyes to see what it's done
The body that lies is built up on looking
Cause all that remains before it's begun''

Drogę do mojego domu pokonaliśmy w ciszy. Czułam się, jak idiotka. Nie powinnam tak reagować. Teraz na pewno uzna mnie za wariatkę, a na dodatek domyśli się, że biorę, a obrzydzenie na jego twarzy, gdy mówił o narkotykach dało mi do zrozumienia, że mną też będzie się brzydził. A tego nie zniosę, bo... Polubiłam go.  Zatrzymał się przed moim domem. Chciałam wysiąść, ale złapał mnie za ramię i powstrzymał.
-Hope - Szepnął. Spojrzałam na niego, udając obojętność. - O co chodzi? Zrobiłem coś nie tak? Spytałem tylko czy bierzesz. Nie oskarżyłem cie o nic. Hope powiedz mi.
-Puść mnie. - Warknęłam. Lepiej teraz to zakończyć nim dowie się prawdy, znienawidzi mnie, zostawi, podda się, a ja znów utracę kawałek siebie.
-Cholera Hope powiedz mi czym cie tak uraziłem?!
-Nie widzisz tego Dru? Pochodzimy z dwóch różnych światów. Żyjemy inaczej i mamy za sobą inną przeszłość.Ta przyjaźń nie wypali.  - Wyrwałam się z jego uścisku i wyskoczyłam z auta.
-Hope! - Podążył za mną biegiem. Stanęłam przed drzwiami i spojrzałam mu w oczy, próbując ukryć łzy. Łzy obrzydzenia do samej siebie. Nie nadawałam się na człowieka.
-Odpieprz się! - Warknęłam i weszłam do środka, zamykając drzwi tuż przed jego nosem. Och ty kretynko! Usłyszałam ja wali w nie pięścią, ale nie ugięłam się. Otarłam policzki i wbiegłam na górę. I po co ja żyje? Po co kontynuuje tą marną egzystencje?  Weszłam do swojego pokoju i spojrzałam na zdjęcie mamy. Zalała mnie fala wściekłości i zrzuciłam tą przeklętą ramkę na ziemie. Gdyby nie ona... Gdyby mnie nie zostawiła, potrafiłabym poskładać swoje życie.
-Jak mogłaś? - Wrzasnęłam, patrząc na potłuczone szkoło, przez które przebijał jej fałszywy uśmiech. Łkając osunęłam się na podłogę. - Jak mogłaś mi to zrobić mamo?

***
Nie mogłam usnąć. Za oknem padał deszcz, a uderzające o szybę krople rozpraszały mnie i niepokoiły. Bałam się burzy, a błyskawice świadczyły o tym, że niedługo tu zawita. Chciałam do mamusi. Tatuś był jeszcze w pracy, więc mamusia była wciąż sama. Wygrzebałam się z łóżka i trzymając w mocnym uścisku swoją ukochaną lalkę, wyszłam z pokoju. W salonie telewizor wciąż grał i lampka na stoliku była zapalona. Przemknęłam do sypialni mamusi i uchyliłam drzwi.
-Mamo? - Szepnęłam, ale mi nie odpowiedziała. Weszłam do środka i podeszłam do łóżka. Nie było jej. Wcale się nie kładła, bo pościel wciąż była nieruszona. Westchnęłam ciężko i wyszłam z sypialni mamusi i ruszyłam do łazienki. Zapukałam cicho, ale nie dopowiedziała. Drzwi były otwarte. Zapukałam jeszcze raz i weszłam do środka. Z radia, które mama tu przeniosła sączyła się jej ulubiona piosenka. W powietrzu unosił się zapach jej lawendowego szamponu do włosów, a na szafeczce przy umywalce paliło się kilka świeczek. Mamusia leżała w wannie. - Mamusiu? - Podeszłam bliżej. Nie ruszała się,  jej ręka zwisała z wanny, a po skórze spływała czerwona strużka. - Mamusiu? - Powtórzyłam, czując niepokój. Zbliżyłam się jeszcze bardziej. Miała zamknięte oczy, a woda w wannie przybrała czerwony kolor.  Dotknęłam jej ramienia i przeraziło mnie to, jaka była zimna. - Mamo?! - Zaczęłam nią potrząsać, ale ona nie reagowała. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. W głębi wiedziałam co to wszystko znaczy, ale nie chciałam w to uwierzyć. - Mamo! - Wrzasnęłam. - Mamusiu...

***
Cholera! Co ja takiego zrobiłem? Tak dobrze szło... Jak zwykle musiałem coś spieprzyć. Ta dziewczyna wydaje się być taka krucha., tak łatwo ją zrazić i zranić. Wściekły z powrotem wsiadłem do samochodu i odjechałem z piskiem opon. I co teraz mam zrobić? Doskonale wiedziałem, że to co powiedziałem o moim bracie nieźle nią wstrząsnęło, tylko pytanie: Ona miała styczność z narkotykami, czy wciąż ją ma? Jeżeli tak... To nich mnie szlag! Jeżeli ona jest ćpunką, będę musiał ją uratować. Przynajmniej ją. Nie potrafiłem pomóc Rayanowi, ale może Hope mnie posłucha. Narkotyki ją zniszczą lub już to zrobiły. Może dlatego jest jaka jest... Cholera! Nie mogłem jej osądzać póki nie poznam prawdy, a chciałem ją poznać, bo chciałem ją uratować. Nie miałem pojęcia co ta dziewczyna ma w sobie, ale sprawiała, że chciałem się nią zaopiekować. Jeżeli była narkomanką, to może wewnętrznie to wiedziałem i porównałem ją do Rayana, którego nie potrafiłem uratować. Może pomoc jej ukoi to pieprzone poczucie winy. Zatrzymałem się przed szpitalem. Nie chciałem wracać do pustego domu a tym bardziej do zatłoczonej szkoły. Wypłukali mamie żołądek i zostawili na jeden dzień na obserwacje. Jak będzie z nią dobrze jutro ją wypiszą, a ojciec zamierza zabrać ją do jakiegoś  ośrodka gdzie jej pomogą. Schodami wbiegłem na drugie piętro gdzie leżała i stanąłem jak wryty przed drzwiami do jej sali. Na korytarzu na jednym z tych niewygodnych krzeseł siedziała Ruby. Na mój widok wstała i zaczęła ciskać w moją stronę piorunami.
-Zamierzałeś się kiedyś do mnie odezwać? - Niech to szlag! Zapomniałem nawet, że mam dziewczynę.
-Przepraszam, ja...  -Nie pozwoliła mi nawet dokończy, choć nawet nie wiedziałem co miałbym powiedzieć.
-Mogłeś przynajmniej zadzwonić i powiedzieć o mamie. - Ruby byłą jedną z nielicznych osób, z którą mama lubiła naprawdę czasem pogawędzić. Lubiła ją. W ogóle wszyscy lubili Ruby.
-Nie miałem do tego głowy.
-A masz do czegokolwiek Dru? Ostatnio zachowujesz się jak palant. Zależy ci jeszcze na nas?  -Wpatrywała się we mnie rozzłoszczonym spojrzeniem, zaciskając mocno pomalowane błyszczykiem usta. Nie chciałem robić scen w szpitalu, ale nie chciałem też dalej zwodzić Ruby. Powinienem powiedzieć jej to zanim ostatnio poszedłem z nią do łóżka.
-Chyba nie. - Szepnąłem i od razu tego pożałowałem, bo na jej ślicznej buzi odmalował się prawdziwy ból. Wyglądała jakbym ją spoliczkował.
-Co? - Wykrztusiła. - Mówisz poważnie? To po co ostatnio się ze mną przespałeś? Dla czystej przyjemności?! Jesteś skończonym gnojkiem!
-Ruby... Posłuchaj....
-Nie! Po prostu powiedz mi czy chodzi o tą głupią narkomankę z którą się zadajesz? - Stężałem na te słowa.
-Słucham?
-To o nią chodzi? Wolisz jakąś biedną ćpunkę ode mnie? - Po jej zaczerwienionych policzkach popłynęły łzy, a jej krzyk zwrócił na nas uwagę kilku pielęgniarek. Jedna z nich, starsza z siwymi pasemkami posłała mi spojrzenie pełne dezaprobaty. Oczywiście. Kobieca solidarność.
-Nie... Nie zdradziłem cie jeżeli o to pytasz. Po prostu już tego nie czuje. - Prychnęła.
-Ty nigdy tego nie czułeś. - I tu właśnie był problem. Lubiłem ją, pociągała mnie jak ładna dziewczyna pociąga faceta, ale nic więcej. Nigdy nie czułem nic więcej.
-Dlaczego tak o niej mówisz Ruby? Dlaczego mówisz o niej z taką pogardą?
-O tej lasce? Czyli to naprawdę o nią chodzi.
-Nie! Powiedziałem ci już. - Zirytowany wywróciłem oczami. Wiedziałem, że zachowałem się wobec Ruby nie fair, ale czy to moja wina była, że nie czułem do niej tego co powinienem?
-Gdyby tak było to byś się nią nie przejął, a nawet nie wiesz kim ona jest Dru. Często ją widzę na mieście. Ciągle kręci się z jakimś facetem, ale mogę ci powiedzieć, że zaliczyła połowę miasta i jest prawdziwą ćpunką. Ciągle chodzi nastukana. Dziwi mnie, że tego nie zauważyłeś zaważając, że twój brat tez brał. - Ostatnie słowa wypowiedziała z jadem.
-Skąd w ogóle o niej wiesz?
-Nie ukrywałeś tego raczej Dru. Jesteś idiotą. Ona prędzej niż ci się wydaje wyląduje pod ziemią, a i tak wolisz ją.
-Nie wole jej. - Powiedziałem cicho. Zaczęło mi zależeć na Hope, ale nie wiedziałem czy to dlatego, że mnie pociągała czy dlatego, że instynktownie utożsamiałem ją z Rayanem.
-Kogo ty okłamujesz?! Nie rzuciłbyś mnie bez powodu. - O boże jaka ona była pewna siebie.
-Może w końcu zauważyłem jaka jesteś narcystyczna. - Jej twarz stała się jeszcze bardziej czerwona. Żałowałem, że nie ugryzłem się w język, ale nie powinna tak się zachowywać nawet jeżeli to ja byłem gnojkiem. Cholera!
-Chrzań się i tak w końcu tego pożałujesz. - Posłała mi pogardliwe spojrzenie i odeszła, zarzucając włosami. Poczułem ulgę, ale jednocześnie poczucie winy. Nie tak to powinno wyglądać. Pięścią walnąłem w ścianę próbując tym samym wyładować złość i nie zwracając uwagi na pielęgniarki wszedłem do sali mamy.
Wyglądała mizernie. Była blada i teraz zauważyłem uak bardzo schudła. Na mój widok uśmiechnęła się ciepło.
-Cześć skarbie. - Szepnęła ledwo słyszalnie, bo jej cichy głos zakłócało nieustające pikanie.
-Hej mamo.
-Co się stało? - Przysiadłem na krześle obok jej łóżka.
-Zerwałem z Ruby. - Na jej twarzy pojawił się autentyczny smutek.
-Dlaczego? Była taka miła.
-Wiem mamo, ale zrozumiałem w końcu, że to nie to. - Uścisnęła lekko moją dłoń.
-Jest ktoś inny? - Spojrzałem w jej zmęczone duże oczy.
-Ma na imię Hope, ale nie łączy nas nic więcej niż przyjaźń. Chciałbym się o nią zatroszczyć, bo ona ma problemy mamo. Nie wiem jak do niej dotrzeć, ona nie chce mnie do siebie dopuścić.
-Może jej problemy są większe niż ci się wydaje. Nie możesz być zbawcą całego świata.
-Nie chce zbawiać świata tylko ją.

środa, 18 marca 2015

Rozdział 12

''I hope you know, I hope you know
That this has nothing to do with you
It's personal, myself and I

We've got some straightenin' out to do
And I'm gonna miss you like a child misses their blanket
But I've got to get a move on with my life
It's time to be a big girl now
And big girls don't cry
Don't cry''


Następnego dnia Dru pojawił się w szkole. Dostrzegłam go na parkingu, gdy wysiadał ze swojego robiącego wrażenie i zupełnie niepasującego do otoczenia autka. Walczyłam ze sobą czy do niego podejść czy też nie i wygrała ta część mnie, która chciała go zobaczyć. Niespiesznie podeszłam do niego i uśmiech zamarł na moich ustach, gdy dostrzegłam wyraz jego twarzy.
-Hej. - Wyszeptał, przewieszając plecak przez ramię.
-Co się stało? - Spytałam nim zdążyłam ugryźć się w język. Niechętnie spojrzał w stronę szkoły, a potem wrócił do mnie wzrokiem i westchnął ciężko.
-Masz ochotę na wagary? - Zacisnęłam mocno zęby. Nie powinnam zrywać się ze szkoły. Rose mnie zabije, miałam być prawilną uczennicą... Ale on wyglądał na tak smutnego. Musiało stać się coś poważnego.
-Zawsze. - Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
-Wsiadaj. - Rzucił, przeszedł na tyłu samochodu i do bagażnika wrzucił plecak. Niepewnie zajęłam miejsce pasażera. Auto w środku pachniało, miętową gumą do żucia, cytrynową nutą i skórą, którą obite były siedzenia. Po chwili Dru wsiadł do środka i przekręcił kluczyk w stacyjce. Sprawnie wyjechał z parkingu i ruszył niemalże pustą ulicą.
-Gdzie jedziemy? - Spytałam, rozluźniając się co nie co, zdając sobie sprawę, że raczej nas nie zabije, bo jest dobrym kierowcą.  Nie miałam okazji zbyt często jeździć samochodami, a szczególnie takimi, ale trafiłam kilka razy na szalonych kierowców, którzy nie przestrzegali żadnych przepisów drogowych. Zdarzyło się nawet, że nie posiadali prawa jazdy.
-Nie wiem. Gdziekolwiek. - Nie odrywał wzroku od jezdni, ale widziałam na jego przystojnej twarzy napięcie.
-Czemu nie było cie wczoraj w szkole? - Zatrzymał się na czerwonym i zerknął w moją stronę. Uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły. - Co? - Spytałam nie wiedząc co to wszystko oznacza.
-Zaczyna ci zależeć - Szepnął.Och. Kurwa! Czy to naprawdę tak widać? Otworzyłam usta by zaprzeczyć, ale nie umiałam. Nie potrafiłam go okłamać. Chryste co się dzieje?! - Jesteś zakłopotana? - Jego brwi powędrowały do góry, a na twarzy odmalowała się troska.
-Chyba. - Przyznałam. Chyba już dawno na nikim mi naprawdę nie zależało. Najpierw Emily, teraz On. Dużo tego wszystkiego. Naprawdę dużo, ale obiecałam sobie, że zaryzykuje i nie zamierzałam się teraz wycofać, bo czułam... Czułam, że to dobre.
-Przywykniesz. - Mrugnął do mnie i ponownie ruszył, gdy światło zmieniło się na zielone. Przyspieszył odrobinę, co spodobało mi się. Silnik przyjemnie pod nami mruczał, krajobraz za szybą szybko się zmieniał, ale ja wcale nie czułam tej prędkości. Było przyjemnie.
-No więc? Czemu cie nie było? - Uśmiech szybko znikł z jego twarzy.
-Nie teraz. Dobrze? Opowiem ci, jak dojedziemy. - Obrał cel? Zniecierpliwiona, zacisnęłam dłonie na pasku od torby. Czułam wewnętrzny głód za moimi przyjaciółkami tabletkami, ale nie chciałam brać czegoś przy nim. Musiałam mieć otwarty umysł.
-W porządku. - Szepnęłam i zaczęłam wyglądać przez szybę.  Jechaliśmy wzdłuż Ottawy. Woda lśniła w świetle zimnych promieni słońca. Była już połowa października, a liście na drzewach powoli zmieniały swój kolor.  Dru włączył jakąś płytę i z głośników unosił się przyjemny głos jakiejś kobiety. Nie znałam tego utworu, ale przypadł mi do gustu. Był spokojny i trochę melancholijny. Czułam się zrelaksowana. Kto by przypuszczał, że taka aspołecznica jak ja będzie czuła się swobodnie w towarzystwie chłopaka, którego znam trzy tygodnie i nie jestem na haju i nie chodzi o seks. To było miła odmiana. Po jakimś czasie wjechaliśmy na osiedle dużych, szykownych domów z ogromnymi balkonami i własnymi basenami. Zaparkowaliśmy na obszernym półkolistym podjeździe przed dwupiętrowym domem z białego kamienia i  pomarańczowo-czerwonymi dachówkami. Na parterze znajdowały się duże okna w białych ramach, a na pierwszym i drugim piętrze ich mniejsze kopie. Wejście zdobiły białe kolumny i kwiaty w dużych donicach. Trawnik był idealnie przystrzyżony i w odpowiednich miejscach stały wyrafinowane, robiące wrażenie duże kolny.
-To twój dom? -Wydukałam, onieśmielona tym co widzę.
-Tak. - Wzruszył ramionami i wysiadł. Poszłam w ślad za nim.
-Najwidoczniej tylko ja w tym mieście nie mieszkam w takim domu. - Szepnęłam. Nad wejściem, na pierwszym piętrze znajdował się balkon z białymi poręczami. Zignorował moją uwagę lub jej nie usłyszał i dosyć sztywnym krokiem ruszył w stronę wejścia. Niepewnie podreptałam za nim. W wejściu zdjął buty.
-Ty nie musisz. - Oznajmił. - Ja lubię chodzić boso. - Wyjaśnił.  - Uśmiechnęłam się i również ściągnęłam swoje trampki.
-Ja też. - Odwzajemnił uśmiech. Pomieszczenie robiło wrażenie, a najbardziej szklane schody, niemal, jak w zamku. Pod stopami czułam przyjemny chłód  ciemnego drewna. Wnętrze domu emanowało chłodem, a szaro-białe ściany potęgowały to wrażenie. Duży hol oświetlał wymyślny, szklany żyrandol. Co nie gdzie wisiały obrazy przestawiające martwą naturę lub miłe dla oka krajobrazy. Po prawej stronie holu znajdowało się wejście do salonu, a po lewej do kuchni. Przestrzeń była otwarta i nigdzie nie było drzwi, nie licząc tych za schodami. Dru wybrał kuchnię. Skąpana była w bieli i ciemnym drewnie. Tu podłoga także była drewniana. Na środku stała wielka wyspa z barkiem i stołkami barowymi. Za nią znajdowały się szafki, lodówka, kuchenka inne urządzenia.  Kuchnia nie była specjalnie wielka, ale była urządzone ze smakiem. W bocznym pomieszczeniu, które oddzielał drewniany łuk znajdowała się jadalnia, która jedną ze ścian miała całą ze szkła. Widok prowadził na ogród z basenem.
-Wow. - Wydukałam i zajęłam miejsce na stołku barowym.
-Robi wrażenie, co? - Spytał, ale w jego głosie nie było słychać zadowolenia.
-Nie jestem przyzwyczajona do takich widoków. - Przyznałam.
-Napijesz się czegoś? - Skinęłam głową, a on po chwili postawił przede mną puszkę z colą.
-Teraz mi opowiesz? - Spiął się natychmiast i ruchem ręki wskazał bym poszła za nim. Przeszliśmy przez jadalnie i szklanymi drzwiami wyszliśmy na taras, gdzie stały białe fotele i ogrodowy stolik. Bez słowa usiadł na jednym z nich, więc zrobiłam to samo. Wzrok miał daleki a minę zamyśloną. Wpatrywał się w niebo, mrużąc przy tym oczy. - Dru?
-Moja mama przedawkowała. - Szepnął.

***
Czułem się dziwnie, gdy Hope siedziała obok mnie w moim domu, bo czułem, że od roku ten dom wcale nie jest mój. Czułem się dziwnie podekscytowany tym, że o mnie myślała, ale z drugiej strony nie czułem przy niej tej swobody. Może to przez to co wczoraj się stało, a może przez to, że ona w końcu zaczęła coś czuć.
-Co? - Wyrwało jej się.
-Proszki nasenne. Znalazłem ją wczoraj rano, dlatego nie mogłem przyjść do szkoły.
-Och... Przykro mi. - Wydawała się skrepowana, ale jej słowa były szczere.
-To nie twoja wina.
-Twoja mama ma problemy? - Przełknąłem głośno ślinę.
-Po śmierci Rayana popadła w depresje. - Wyjaśniłem cicho.
-Rayan to twój brat? - Jej głos brzmiał słabo i cicho. Spojrzałem na nią badawczo. Była zdenerwowana.
-Tak.
-Co mu się przytrafiło? - Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się nieśmiało.
-Był narkomanem. Popełnił samobójstwo. - Na jej twarzy odmalowało się przerażenie.
-Przedawkował? -Wychrypiała.
-Tak.
-O mój boże... - Zrobiła się blada. Wstałem i kucnąłem naprzeciwko niej.
-Hej - Złapałem ją za ręce. - To było już dawno.
-Dlaczego to zrobił?
-Miał problemy, uzależnił się, nie chciał mojej pomocy. Kłóciliśmy się coraz częściej, potępiałem to co robi, ale on się nie słuchał, aż pewnej nocy znalazłem go w jego pokoju już nieżywego. Zostawił list, w którym napisał, że miał dość. - Na ostatnich słowach mój głos się załamał. - Twój przyjaciel Scott...
-Co?
-To od niego kupował. -Wciągnęła z sykiem powietrze. - Wiesz, że jest dilerem? - Kiwnęła głową. -Kupujesz coś od niego? - Zerwała się na równe nogi. Zrobiła to tak gwałtownie, że zachwiałem się i poleciałem do tyłu uderzając tyłkiem o podłogę tarasu.
-Odwieź mnie do domu. - Ogarnęło mnie przerażenie. Ta reakcja była przesadzona, a ja znałem takie reakcje aż zbyt dobrze. Czyżby Hope także brała? Ta myśl sprawiła, że przez moje ciało przebiegł zimny dreszcz.
-Hope, co się stało? -Spytałem z niepokojem, wstając i otrzepując jeansy.
-Po prostu mnie odwieź! - Wrzasnęła i wbiegła do domu.

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 11


''I gotta feeling we are gonna win
our bodies make it perfect
and your eyes can make me swim

then again everything seems new
I can barely hold my tongue
to say the least I'm into you
and your eyes
are saying more than we can talk and warmer than the bedroom sport
and your thighs are kisses from the outside, girl thats all i need''

O siódmej trzydzieści zszedłem na dół z plecakiem przewieszonym przez ramię. Od piątku nie mogłem doczekać się dzisiejszego dnia. Tak bardzo chciałem ją zobaczyć, że przez cały weekend myślałem tylko o tym. Ruby tak się wściekła, że jestem nieobecny, ze znów się pokłóciliśmy, ale jeśli mam być szczery to nawet się tym nie przejąłem. Zjadłem szybkie śniadanie i znów wdrapałem się na górę do sypialni rodziców. Nie zdziwiło mnie, że nie ma ojca, nigdy go nie było, ale zaskoczył mnie fakt, że mama wciąż śpi. O tej porze zazwyczaj już jest na nogach, nawet jeśli tylko po to by za godzinę znów się położyć z drinkiem. Powoli podszedłem do łóżka i im byłem bliżej tym moje serce wolniej było, a gdy moje oczy dostrzegły opakowanie po tabletkach nasennych i jej bezwładnie zwisającą rękę moje serce stanęło. Sparaliżowany wpatrywałem się w jej nieruchome ciało, zakopane w pościeli. Ocknąłem się dopiero, gdy telefon na dole zaczął dzwonić. Szybko do niej doskoczyłem i sprawdziłem puls na nadgarstku. Jej skóra wciąż była ciepła, a pod palcami poczułem słabe bicie serca. Zdenerwowany wyciągnąłem komórkę ze spodni i wykręciłem numer pogotowia.
-W czym mogę pomóc? - W słuchawce rozległ się miękki głos kobiety.
-Moja mama chyba przedawkowała środki nasenne. - Wysapałem, próbując uspokoić oddech.
-Jest przytomna?
-Nie.
-Czy wiesz ile zażyła tabletek?
-Nie! - Wrzasnąłem
- W porządku, uspokój się. Oddycha?
-Chyba tak.
-Upewnij się. - Nakazała, więc sprawdziłem.
-Oddycha.
-Dobrze, wysyłamy karetkę. Podaj adres. - Wyrecytowałem nasz adres, a ona kazała mi czekać na pogotowie. Rozłączyłem się i rzuciłem telefon o ścianę, aż rozpadł się na części. Byłem wściekły na mamę. Jak mogła mi zrobić coś takiego?! Uklęknąłem obok niej i złapałem ja za rękę i siedziałem tak do przyjazdu karetki. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie mogłem tego zrobić przy tych ludziach. Razem z mamą wsiadłem do karetki i pojechaliśmy do szpitala. Zirytowany odpowiedziałem na wszystkie pytania lekarzy i zadzwoniłem po ojca. Przyjechał dopiero późnym popołudniem. Nim zdążył coś powiedzieć niemal się na niego rzuciłem.
-To twoja wina! - Wrzasnąłem, łapiąc go za kołnierzyk koszuli. Wyglądał na zaskoczonego.
-Dru opanuj się. - Warknął i odepchnął mnie od siebie, a ja miałem ochotę go uderzyć.
-To twoja wina - Powtórzyłem. - Wolałeś zająć się pracą niż jej pomóc.
-O czym ty mówisz? - Wydawał się być zdezorientowany.
-Nawet nie wiesz?! Ty dupku nawet nie zauważyłeś, że twoja żona po trochu się wykańcza. Jesteś skończonym draniem! - Nie potrafiłem się pohamować i uderzyłam go w twarz, a potem wściekły niemal wybiegłem ze szpitala. Zdążyło zrobić się ciemno. Nie miałem ani samochodu, ani komórki więc dopadłem pierwszą budkę telefoniczną i wykręciłem numer swojego kumpla Doma. Odebrał niemal natychmiast.
-Halo?
-Dom, masz ochotę na piwo? - Spytałem załamanym głosem.
-Gdzie jesteś Dru? - Nie zadawał żadnych pytań, przeczuwał, że stało się coś złego. W takim stanie ostatnio dzwoniłem do niego, gdy dowiedziałem się o śmierci Rayana. Podałem mu adres i usiadłem na krawężniku. Wpatrując się w przejeżdżające samochody, ocierałem łzy i czekałem na przyjaciela. W tej chwili naprawdę miałem  dość życia.

Po piętnastu minutach samochód Doma zaparkował naprzeciwko mnie. Podniosłem się z krawężnika i wsiadłem do auta.
-Co się stało stary?
-Mama trafiła do szpitala. Przedawkowała jakieś prochy. - Wyjaśniłem cicho, wpatrując się w deskę rozdzielczą.
-Ja pierdole.
-Najlepsze jest to, że stary twierdzi, ze nic nie zauważył. Rozumiesz? Nie zauważył, że codziennie pije i łyka proszki nassane, że nie jest już tym kim była. Jak kurwa mógł nie zauważyć?! Przecież tak jest od raku cholera.... - Mój głos się załamał więc zamilkłem.
-Kurwa Dru... Gdzie jedziemy. - Byłem wdzięczny, ze nie ma zamiaru ciągnąc tematu.
-Gdziekolwiek gdzie możemy dostać piwo.
-Jasne, stary. - Nic więcej nie mówiąc odpalił samochód i ruszył.

***

Nie przyjechał rano i nie pojawił się na biologi. Z jednej strony czułam ulgę z drugiej żal, że go nie zobaczę.Do wuefu po szkole snułam się, jak duch, ponieważ Emily też nigdzie nie było, gdy nie pojawiła się także na wuefie wykręciłam jej numer, ale nie odebrała. Zadzwoniłam znów po lekcji i, gdy zamierzałam już wcisną czerwoną słuchawkę w głośniku rozbrzmiał jej głos.
-Cześć Hope - Wydawała się być zmęczona.
-Cześć Em. Czemu cie nie było? - Spytałam wychodząc ze szkoły.
-Źle się czuje. - Wyjaśniła.
-Co ci?
-Chyba jestem chora. - Rozpoznałam w jej głosie kłamstwo.
-Chcesz żebym cie odwiedziła? - Przez chwilę milczała. - Em?
-Nie wiem czy to dobry pomysł.
-Czemu? Em wiem, że coś się stało i nie ukryjesz tego przede mną nie chodząc do szkoły. Pamiętasz, ze obiecałaś, że zdradzisz mi coś o sobie? Dziś chce byś odpowiedziała na moje pytania.
-Hope nie mogę. - Jej głos się załamał, a ja poczułam, że muszę ją pocieszyć.
-Podaj mi swój adres Em. - Jeszcze przez chwilę próbowała odwieść mnie od tego pomysłu, ale w końcu uległa. Nie wiedziałam, czy powinnam coś kupić czy przyjść z pustymi rękami, bo szczerze nikogo prócz Scotta nie odwiedzałam, więc zahaczyłam o cukiernie i kupiłam pudełko kolorowych pączków. Dom Emily z zewnątrz wyglądał bardzo ładnie. Był duży, biały z pomarańczowym dachem. Okolica zupełnie nie przypominała mojej. Była raczej jak z tych wszystkich seriali o bogatych nastolatkach. Idealne trawniki, podjazdy, na których stały drogie samochody i nienaganne ganki. Niepewnie podeszłam do ogromnych drzwi i zapukałam. Po kilku sekundach otworzyła mi Emily. Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że po drugiej stronie zobaczę gosposię. Em nie wyglądała najlepiej, a nawet powiedziałabym, ze wygląda bardzo bardzo źle. Miała na sobie znoszone dresy i luźna koszulkę, była boso. Na jej ładnej twarzy widniały liczne siniaki. Włosy miała związane w kok, więc jej szyja była odsłonięta i ukazywała kolejne sine ślady. Mój oddech zamarł. W jej oczach malowała się panika i rozpacz. Kierowana instynktem szybko ją do siebie przytuliłam, a ona rozpłakała się w moich ramionach. Pierwszy raz znajdowałam się w takiej sytuacji, ale czułam, że robię dobrze. Ona potrzebowała się wypłakać.

Gdy czerwonowłosa trochę się uspokoiła, zaprosiła mnie do jasnego, dużego salonu. Usiadłam na jedne z dwóch beżowych, wygodnych sof i zaczekałam aż wróci z dwoma kubkami ciepłej herbaty.
-Co się stało? - Zaczęłam, gdy przysiadła obok mnie. Zauważyłam, że się spięła. - Em musisz mi powiedzieć.
-Zdenerwowałam go. Tak niepotrzebnie go go wkurzyłam.- Załkała.
-Swojego chłopaka? - Kiwnęła głowa.
-Brian. Tak... Tak ma na imię. - Wyjąkała.
-Często cie bije, prawda? - Spojrzała na mnie z przerażeniem.
-Nie! Tylko czasem nie potrafi się pohamować. - Było mi jej żal. Chyba oszukiwała samą siebie.
-Czym go tak zdenerwowałaś Em? - Westchnęła ciężko i upiła łyk herbaty.
-Nie chciałam mu powiedzieć z kim miałam wyjść w sobotę. - Szczeka niemal mi odpadła.
-Wkurzył się tak bardzo o coś takiego? - Spytałam z niedowierzaniem.
-On nie lubi, gdy mu czegoś nie mówię.
-Dlaczego nie chciałaś mu powiedzieć, że masz zamiar wyjść ze mną? - Spuściła wzrok na swoje dłonie, którymi obejmowała biały kubek.
-Bo zaraz by cie sprawdził Zawsze tak robi, gdy poznaje kogoś nowego, a ja chciałam cie chronić. Nawet nie wiem dlaczego, ale nie chciałam byś miała z nim odczynienia, Hope.
-Och Em. - Niepewnie położyłam rękę na jej udzie. - Powiedziałaś rodzicom? - Pociągnęła nosem.
-Oni go uwielbiają. Przymykają oko na wszystkiego jego złe uczynki.
-Chyba żartujesz! - Krzyknęłam oburzona.
-On nie jest złym człowiekiem, Hope. On mnie kocha. Nie chciał mi tego zrobić. Ja to wiem. - O mój boże. Ona naprawdę w to wierzyła.
-Emily to nieprawda. Gdyby nie chciał to by tego nie zrobił. Powiedz mi, że w to nie wierzysz. On musi ponieść konsekwencje.
-Nie!
-Emily...
-Nie, Hope! Obiecał, że już nigdy mnie nie uderzy. Wierze mu. - Patrzyłam na nią z rozpaczą i wściekłością jednocześnie. Ciekawa byłam ile razy jej to obiecywał.
-Nie możesz tego tak zostawić. Zobacz co on z tobą zrobił! Boi się go, on chce cie kontrolować, a ty mu na to pozwalasz.
-Kocham go.
-To nie miłość, to strach Em.
-Co możesz o tym wiedzieć?! - Wrzasnęła i zerwała się na równe nogi. - Skąd możesz wiedzieć co to miłość?! - Miała racje nie wiedziałam co to miłość, ale doskonale znałam strach, zbyt często widziałam go w oczach mamy i zbyt często sama go czułam.
-Usiądź Emily. - Poprosiłam łagodnie. Widziałam, że ze sobą walczy, ale usiadła. - Chce ci coś opowiedzieć. - W moim gardle urosła gula. Tą historie znałam tylko ja, prokurator, psycholog i moi byli rodzice zastępczy, ale jeżeli chciałam uratować Em musiałam jej to opowiedzieć.

***
-Spójrz na mnie Hope - Wzniosłam oczy do góry. Z delikatnym uśmiechem obserwowała mnie pani w okularach. Wyglądała na miłą. - Mam n a imię Lisa i chciałabym z tobą porozmawiać.
-O czym? - Wychrypiałam. Wciąż bolało mnie gardło od krzyku. 
-O tym co się stało wczoraj wieczorem. - Zacisnęłam piąstki, które spoczywały na moich kolanach. - Opowiesz mi co się stało?
-Muszę? - Jej wzrok stał się jeszcze łagodniejszy.
-Hope chciałabyś zamieszkać ze swoją ciocią? 
-Rose?
-Tak - Pamiętałam ciocie Rose. Była siostrą mamy. Lubiłam, gdy nas odwiedzała, ale robiła to rzadko. Wydawała się być bardzo miłą osobą i zawsze, gdy nas odwiedzała bawiła się ze mną moimi lalkami. - Chciałabyś?
-Chyba tak. - Szepnęłam.
-Więc musisz. - Przełknęłam głośno ślinę.
-Dobrze. Opowiem.
-W porządku.najpierw zadam ci kilka pytań - Uśmiechnęła się szerzej, bardziej zachęcająco. - Ile masz lat Hope?
-Trzynaście. - Opowiedziałam bez zastanowienia.
-Dobrze, ile lat mieszkałaś z państwem Robinson?
-Dwa. - O te dwa lata za dużo.
-Dobrze czułaś się w tej rodzinie?
-Nie.
-Chodziłaś w tym czasie do szkoły?
-Tak.
-Wiesz jaki mamy dzień, miesiąc i rok?
- 13 grudnia 2011 rok.
-Świetnie. Teraz opowiedz mi proszę co się wczoraj wydarzyło. - Wzięłam głęboki oddech i przywołałam wspomnienia z wczorajszego wieczoru. 
-Jak zwykle o szesnastej wróciłam do domu po szkole. Ana moja zastępcza mama gotowała obiad, przywitałam się z nią a ona powiedziała, że zawoła mnie, gdy będzie gotowe. Poszłam do siebie nastawiłam muzykę i położyłam się na łóżku. Po jakiejś pół, godziny do domu wrócił George. Prawie jak codziennie Ana i George zaczęli się kłócić.Przyciszyłam muzykę i zaczęłam nasłuchiwać. Głośno na siebie krzyczeli, ale po kilku minutach wszystko ucichło. Chciałam wstać i sprawdzić co się dzieje, ale drzwi od mojego pokoju się otworzyły. Do środka wszedł Georg i zamknął je za sobą na klucz. Często tak robił - Zadrżałam po tych słowach, ale nie przerwałam. Mówiłam beznamiętnym tonem, jakby opowiadała historie kogoś zupełnie mi obcego. - Gdy zbliżył się do łóżka, od razu poczułam alkohol. Pił codziennie odkąd stracił pracę. Nic nie powiedział tylko położył się obok mnie i włożył ręce pod moją bluzkę. Nie zareagowałam. Bardzo się bałam, ale chyba zdarzyłam się do tego przyzwyczaić .Myślałam, ze tylko trochę mnie po dotyka i zaraz pójdzie jak zwykle, ale on miał inne zamiary. Po kilku minutach położył się na mnie, a jego ręce ześlizgiwały się po moim ciele, aż dotarł do jeansów. Zaczęłam krzyczeć na niego by mnie zostawił, ale on nie zareagował. Przycisnął mi dłoń do ust, a gdy udało mi się go ugryźć spoliczkował mnie. Zaczęłam wołać Ane, ale ona nie przyszła. Od razu pomyślałam, że stało się coś złego. Próbowałam mu się wyrwać, ale na marne. Był zbyt silny i zbyt ciężki. - Urwałam i spojrzałam Lisie w oczy. - Czy muszę mówić co mi zrobił?
-Zgwałcił cie? - Spytała delikatnie, a ja tylko skinęłam głową. - Co stało się potem?
-Gdy skończył wyszedł z pokoju, a potem z domu. Znalazłam w sobie siłę i pobiegłam do kuchni. Ana leżała nieruchomo na podłodze, a na jej szyi znajdowały się sine ślady. Wiedziałam, że nie żyje. Zadzwoniłam po policje, a oni przywieźli mnie tu. - Moje gardło było wyschnięte i chciało mi się płakać, ale zacisnęłam zęby i spojrzałam prosto na Lise - Nie chce do niego wracać.  -Szepnęłam. - Wciąż obiecywał Anie, że już nigdy więcej jej nie uderzy, że przestanie pić... Aż w końcu ją zabił.

***

-Em on ją bił codziennie i codziennie obiecywał, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Brian tez w końcu może stracić nad sobą panowanie i zrobić ci poważniejszą krzywdę niż kilka siniaków. - Emily wyglądała na zaszokowaną. Ciężko mi było to jej wszystko opowiedzieć, ale czułam, że jeśli tego nie zrobię ona nie zrozumie, a zależało mi na niej bardzo i zależało mi na tym by zrozumiała, że to co robi Brian jest niewybaczalne i niebezpieczne.
-Och Hope, tyle zła cie spotkało. - Szepnęła.
-Tu nie chodzi o mnie Emily. Przemyśl to co ci powiedziałam.
-On jest inny.
-Tylko tak ci się wydaje. - Wstałam i ostawiłam pusty kubek. - Postaw się rodzicom, zawiadom policje zerwij z nim bo możesz skończyć jak Ana, a tego nie chce i chyba ty też nie. - Uściskała ją mocno. - Proszę. - I wyszłam. Czułam się wyprana z emocji. Dawno nie myślałam o tym co się wtedy stało. To był kolejny dzień, który mnie zniszczył. Kolejny dzień, który odebrał mi kawałek mnie. Te kilka złych dni, które były porozrzucane w latach totalnie mnie popieprzyło, ale może gdy pomogę Emily, gdy zaprzyjaźnię się z Dru poskładam się choć w połowie. Może warto zaryzykować, może oni mnie nie skrzywdzą.