niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 3



''Fly me up on a silver wing
Past the black where the sirens sing
Warm me up in the nova's glow
And drop me down to the dream below

'Cause I’m only a crack
In this castle of glass
Hardly anything there
For you to see
For you to see''


Po długiej, naprawdę długiej kąpieli, wyszłam z wanny i owinęłam się białym puszystym ręcznikiem. Spojrzałam na swoją rękę. Miałam ochotę sobie przywalić, ale zawsze tak było. Robiłam to, a potem żałowałam, a następnego dnia znów to robiłam. Byłam beznadziejna. Schowałam żyletę z powrotem w biało czerwoną szmatkę, na której pojawiły się nowe plamy, a potem położyłam ją w szafce nad umywalką. Grzebieniem rozczesałam mokre włosy i wróciłam do pokoju, trzymają w dłoni wciąż grający telefon. Komórkę rzuciłam na łóżko, ale przed tym spojrzałam na wyświetlacz. Była dziewiąta trzydzieści. Leciała własnie piosenka Eda Sheerana - The A Team.
''White lips, pale face
Breathing in snowflakes
Burnt lungs, sour taste
Light's gone, day's end
Struggling to pay rent
Long nights, strange me''
Przymknęłam oczy i zakołysałam się w jej rytm. Nie chciałam dziś siedzieć w domu. Nie miałam ochoty na kompletną samotność. Nie dziś. Nie wiedziałam dlaczego, ale dzisiejszą noc chciałam spędzić w tłumie ludzi. Wyciągnęłam z szafy ciemne rurki, szary top na długi rękaw z wyciętymi plecami i różowe stringi. Biały ręcznik odrzuciłam w kąt i szybko narzuciłam na siebie ciuchy. Wysuszyłam włosy i umalowałam oczy czarną kredką i tuszem do rzęs. Na nogi włożyłam sprane czarne trampki. Z torby wyjęłam prezent od Scotta i włożyłam do ust niebieską tabletkę. Pieniądze i telefon wsunęłam do przedniej kieszeni jeansów. Byłam gotowa. Chyba. Stanęłam przed lustrem i krytycznie przyjrzałam się swojemu odbiciu. Byłam żałosna. Narzuciłam na siebie czarną skórę i pospiesznie wyszłam z domu, unikając ponownego patrzenia w lustro. Przez pół godziny wałęsałam się po mieście szukając odpowiedniego miejsca, ale w końcu padło na ten sam klub co zawsze. W sumie nie wiedziałam co mnie do niego ciągnęło. Był trochę obskurny, muzyka była raczej nie w moim guście. Wszędzie wałęsały się naćpane dzieciaki, a po kątach obściskiwały się młode laski z jakimiś starymi dziadami. Jedyne co było dobre to drinki. Przecisnęłam się przez potok spoconych ciał i usiadłam przy barze na drewnianym, pomalowanym na czarno krzesełku. Zamówiłam tequile i od razu wypiłam zawartość kieliszka. Potem jeszcze dwie kolejki i na sam koniec zamówiłam piwo w butelce. Bursztynowy płyn wypiłam w połowie i ruszyłam na parkiet. W tle leciał nieznany mi kompletnie zespół, ale dzięki niebieskiej tabletce i procentom szybko i bez problemu wczułam się w rytm kompletnie zapominając o reszcie, a jednocześnie silnie odczuwając ich obecność... Wychodziło na to, że jestem lekko pieprznięta.

O wpół do drugiej w nocy, przynajmniej tak mi się wydaje, że była wpół do drugiej wylądowałam z jakimś dwudziestoczterolatkiem  u niego w mieszkaniu. Nasza konwersacja nie trwała długo i po pięciu minutach wylądowaliśmy na jego kanapie. Było miło, ale nie zaskakująco.Przytrafiali mi się lepsi, na przykład Scott. Rano zwlekłam się z kanapy wzięłam szybki prysznic i taksówką wróciłam do domu. Spakowałam torbę i teraz siedziałam na przeklętej lekcji biologi. Miałam niesamowitego kaca. Miałam wrażenie, że głowa mi eksploduje. Tak, jak wczoraj Dru spóźniony wszedł do klasy i zajął miejsce obok mnie. Moja sympatia do niego kompletnie wyparowała, razem z działaniem ecstasy.
-Kiepsko wyglądasz. - Skomentował. - Pewnie miałaś ciekawy wieczór. Ja pewnie bym nie przyszedł do szkoły...- Nawijał, a mój ból głowy rósł coraz bardziej. Miałam ochotę go zabić. - Radzę ci uważać na dyrektora. Jak zobaczy cie w taki stanie to będziesz mogła się pożegnać z tą szkołą. - Zamknęłam oczy i schowałam twarz w rekach. Boże, za jakie grzechy? - Wiesz, jak raz jakiegoś ucznia przyłapał na paleniu zwykłego szluga zawiesił go na dwa tygodnie...
-Zamknij się. - Warknęłam, kompletnie wykończona. Zachichotał.
-Czyli umiesz mówić. Dobrze wiedzieć. - Zerknęłam na niego zabójczym wzrokiem. Uśmiechał się szeroko i patrzył wprost na nauczycielkę. Drań. - To, jak zdradzisz mi swoje imię? Trochę tak głupio mi z tobą gadać, gdy nawet nie wiem, jak mam się do ciebie zwracać.- Wredny, obrzydliwy łajdak. Odwróciłam od niego wzrok i położyłam głowę na ławce. Zaraz umrę. Chciało mi się rzygać. W moim żołądku panował istny chaos. Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam torbę i wybiegłam z klasy, nie zważając na krzyki nauczycielki. Dopadłam toalety, a potem sedesu i wydaliłam wszystko z wczorajszej nocy. A może nawet wszystko z całego tygodnia.  Czułam się, jak wrak.  Delikatnie mówiąc. Do przerwy przeleżałam na zimnych kafelkach, a po dzwonku zwlekłam się z podłogi i wyszłam na przepełniony korytarz. Tuż przy drzwiach do toalety stał Dru.
-Wszystko w porządku? - Spytał, przyglądając mi się podejrzliwie. Zbyłam jego pytanie i po prostu odeszłam. Czego on ode mnie chciał? Spojrzałam na plan. Miałam mieć wf. No to chyba kurwa jakieś żarty. Od razu mogłam strzelić sobie w łeb. Z ciężkim westchnieniem ruszyłam na poszukiwanie sali gimnastycznej.

O piętnastej wróciłam do domu. Po wuefie, który przesiedziałam, ponieważ wmówiłam nauczycielce, że mam grypę żołądkową i matematyce lekcje się kończyły. Z ulgą wsiadłam w autobus i wróciłam do domu. W kuchni krzątała się Rose, zapewne robiąc obiad. Przysiadłam przy stole ze szklanką soku.
-Dzwonili ze szkoły.- Pięknie.
-I?
-Dyrektor powiedział, że nie poszłaś wczoraj na dwie ostatnie godziny.
-Źle się czułam. - Wytłumaczyłam i upiłam łyk soku pomarańczowego.
-Hope, żartujesz sobie?-Odwróciła się do mnie i posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. -O co cie prosiłam?
-Żeby mnie nie wywalili. - Przyznałam cicho.
-Własnie! A ty co robisz? Wagarujesz!
-Źle się czułam. - Nie chciałam jej okłamywać, ale inaczej chyba nie umiałam. Całe życie wszystkich okłamuje, włącznie ze samą sobą.
-Przestań wiecznie kłamać i w końcu weź odpowiedzialność za swoje życie.  - W jej oczach pojawiły się łzy. Wstałam.
-Nikt ci nie kazał mnie przygarniać. - Szepnęłam i wyszłam.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 2


''(...)Uh, oh, many, many, many nights go by,
I sit alone at home and I cry over you.
What can I do.
Can't help myself, 'cause baby, it's you.
Baby, it's you.''

-No spójrz na mnie! - Czyjś krzyk sprawił, że wyrwana ze snu otworzyłam oczy. Przez okno wpadało blade światło księżyca. Wystraszona leżałam nieruchomo, nasłuchując.-Gdzie byleś? No powiedz!
-Pierdol się! - Trzask, jakby zamykanych drzwi. Wysunęłam się spod ciepłej kołdry, stawiając nogi na zimnej podłodze, zadrżałam. Przytuliłam do siebie mocniej ukochanego misia i cichutko wyszłam z pokoju.  Pierwsze co do mnie dotarło to cichy szloch, potem zauważyłam mamę skuloną na kanapie. Podeszłam do niej wciąż ściskając pluszaka i położyłam dłoń na jej nodze.
-Mamusiu? - Spytałam cicho. Podniosła na mnie swoje piękne zapłakane oczy.
-Hope, skarbie. Czemu nie śpisz?
-Czemu płaczesz? Tatuś znów zrobił coś złego? - Uśmiechnęła się przepraszająco i przyciągnęła mnie do siebie. Posadziła na kolanach i mocno objęła.
-Nie kochanie. Wszystko jest w porządku.
-Więc dlaczego płaczesz? - Odgarnęła moje włosy do tyłu, delikatnie głaszcząc mnie po głowie.
-Po prostu jest mi trochę smutno. - Szepnęła.
-Czemu?
-Czasem tak bywa, że jest nam smutno bez powodu. -Wpatrywałam się w nią, ale nie rozumiałam o co chodzi. Czy naprawdę można być smutnym bez powodu?
-Jeżeli ty jesteś smutna to mi też smutno. - Zaśmiała się cicho.
-Och skarbie. - Pocałowała mnie czoło. - Wracaj do łóżka, dobrze?
-A ty?
-Wezmę kąpiel. - Pomogła mi stanąć na podłodze i trzymając mnie za rękę zaprowadziła mnie do pokoju. Położyła do łóżka i mocno opatuliła kołdrą. -Śpij smacznie.
-Mamusiu? - Zerknęła na mnie.
-Tak?
-Kocham cie.
-Ja ciebie też Hope. Bardzo, bardzo mocno.

***

Odpuściłam sobie resztę lekcji, ponieważ mój stan pogarszał się z każdą chwilą. Byłam pewna, że mój śmiech bez powodu wzbudziłby niepokój u nauczycieli, a lepsze od tego były wagary. Nie mogłam jeszcze wrócić do domu bo Rose na pewno nie wyszła jeszcze do pracy. Prze godzinę poszwendałam się po mieście, a potem usiadłam w parku na ławce tam gdzie umówiłam się ze Scottem. Na placu zabaw mimo kropel deszczu bawiło się kilka dzieciaków. Wyciągnęłam słuchawki z torby i włączyłam muzykę na telefonie w między czasie odgarniając zbłąkane włosy do tyłu. Wybrałam playlistę zatytułowaną ''Jesień'' przeznaczoną na smutne, deszczowe dni. Wprawdzie wciąż chciało mi się chichotać, ale miałam nadzieje, że piosenki mnie uspokoją. Na playlistę składało się kilka melancholijnych piosenek takich jak Sail Away - David Gray czy John Legend - All Of Me, a także kilka ulubionych piosenek mamy na przykład The Beatles - A Day In The Life. Dopiero po kilku latach, gdy osiągnęłam pewien wiek potrafiłam docenić jej gust muzyczny. W sumie tylko kilka tych piosenek było prawdziwą pamiątka po niej, reszta wydawała się być fałszywa, zupełnie inna niż ona. Po upływie pięciu piosenkę obok mnie usiadł Scott. Wyjęłam słuchawki z uszu i uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
-Cześć. - Przywitał się.
-Cześć. - Odpowiedziałam i mocno pocałowałam go w usta. Wydawał się być zaskoczony, ale po sekundzie rozluźnił się i odwzajemnił pocałunek. Zapewne domyślił się o co chodzi. Ja i Scott... Nie byliśmy parą, chyba, że taką od seksu po dragach. Był moim najlepszym, jedynym przyjacielem, na którym mogłam polegać. Poznaliśmy się po tym, jak przeprowadziłam się do ciotki. Szybko znaleźliśmy wspólny język. On dostarczał mi narkotyki, a ja odwdzięczałam się w taki czy inny sposób. Lubiłam jego towarzystwo, ale nie był jedynym z, którym sypiałam. Takich było o wiele więcej, ale nigdy nie dał po sobie poznać, że mu to przeszkadza. Byłam jego przyjaciółką i klientką. Prosty układ, który obojgu pasował. Po dłuższej chwili oderwałam się od niego i otarłam usta.
-Stęskniona? - Zapytał z uśmiechem, ale w odpowiedzi szturchnęłam go tylko w ramię.  - Jak w nowej szkole? - Wzruszyłam ramionami.
-Jak w każdej innej. - Odpowiedziałam zwięźle.
-Rozumiem. - Puścił mi oczko i ze swojego szaro-czerwonego plecaka wyjął małą paczuszkę, owinięta w fioletowy, ozdobny papier. - Proszę.- Podał mi ''prezent'', który bez otwierania wpakowałam do torby, doskonale wiedziałam co znajduje się w środku.
-Dziękuję. Ile jestem ci winna?
-Tym razem to prawdziwy prezent. - Wywróciłam oczami i wyjęłam portfel.
-Serio, ile? - Pokręcił przecząco głową i wstał.
-Naprawdę nic. Musze lecieć, bo jestem umówiony. - Posłałam mu karcące spojrzenie.
-I tak podrzuce ci tą kasę. - Zaśmiał się i musnął mój policzek.
-Jasne. Trzymaj się.
-Ty też.
-Będziemy w kontakcie. - Pomachał mi i odszedł szybkim krokiem. Lubiłam go. To był jedyny człowiek na tym świcie oprócz Rose, którego szczerze lubiłam i nie chodziło o to, że dostarczał mi towar. Po prostu był szczery w stosunku do mnie, dbał o mnie i sprawiał, że przy nim potrafiłam czuć się szczęśliwa.

Do domu wróciłam późnym popołudniem. Rose była w pracy, a Luis... Luis gdzieś tam był. Nie cierpiałam tego człowieka. Wkurzał mnie swoją osobą. Rose zaharowywała się na śmierć by utrzymać dom, a on siedział na dupie przed telewizorem i sączył piwo dzień w dzień. Nie rozumiałam dlaczego go stąd nie wyrzuci. Wciąż się kłócili, a w końcu przyjdzie taki dzień, że on posunie się za daleko i może być za późno... Znałam taką historię, ale Rose nie chciała się słuchać. Nie miała do mnie zaufania, wiedziała, że jestem trudnym dzieckiem i tak, jak ona starała się nie wtrącać w moje życie, tak ja nie miałam prawa wtrącać się w jej, ale chciałam by uniknęła całego tego zła.  Nie zasłużyła na to. Żadna kobieta nie zasługuje na taki los. Wiecznej męczennicy swojego życia.  Weszłam do kuchni przeszukałam szafki i wzięłam ze sobą na górę miseczkę płatków z mlekiem, sok pomarańczowy i banana. Usiadłam na łóżku, włączyłam mały telewizor stojący w rogu na podłodze i zjadłam płatki oraz banana oglądając jakieś beznadziejne reality show , a potem wypiłam pół kartonu soku. Czułam się najedzona, zmęczona i trochę przybita. Ekstaza przestała działać i powracał smutny, żmudny dzień, taki jak każdy. Zdjęłam sweter a zamiast niego założyłam luźną, niebieską koszulkę na ramiączka. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc zaczęłam sprzątać pokój, który wyglądał z grubsza jak małe wysypisko śmieci..Odkurzenie i umycie podłogi, złożenie ubrań i pranie, a także wytarcie pobieżnie kurzu zajęło mi mniej więcej półtorej godziny, po tym czasie mój pokój wyglądał dosyć przyzwoicie. Zmęczona postanowiłam wziąć kąpiel. Wannę w swojej prywatnej małej łazience napełniłam gorącą wodą, do której dolałam olejki relaksujące. Zapaliłam kilka zapachowych świeczek, puściłam muzykę z telefonu, z szafki nad umywalką wyjęłam opakowanie z proszkami uspokajającymi, a także biało-czerwoną ściereczkę, którą owinęłam swoją ''przyjaciółkę''Wzięłam kilka tabletek na rozluźnienie i zanurzyłam się w ciepłej, ładnie pachnącej wodzie. Tak wieczór spędzają przygnębione, zagubione i samotne nastolatki. 

czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 1


''(...)If you must weep,
do it right here in my bed as I sleep.
If you must mourn, my love,
mourn with the moon and the stars up above.
If you must mourn,
don't do it alone.''

Z radia leciała jakaś melancholijna piosenka, pokój rozświetlała tylko marna lampka i światło latarni, wpadające przez okno. Siedząc na podłodze, wysypałam trochę koki na czarny, podrapany stolik. Odgarnęłam włosy na plecy i wciągnęłam biały proszek. Otarłam nos i odchyliłam głowę do tyłu, czując rozkosz rozchodzącą się po całym moim ciele. Przymknęłam powieki, wsłuchując się w słowa piosenki:  ‘’If you must die, sweetheart, die knowing your life was my life’s Best part…’’. Zakołysałam się w rytm, uśmiechając się pod nosem. Otworzyłam oczy I zerknęłam na Scotta, który był w podobnym do mnie stanie. Wstałam, podeszłam do nie i usiadłam, na jego kolanach okrakiem.
-Cześć. – Wymruczałam, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej. Pod palcami czułam przyspieszone bicie jego serca.
-Hej. – uśmiechnął się i złapał moją buzie w ręce. – Jesteś taka piękna. – Zaśmiałam się, przytulając policzek do jego ciepłej dłoni. Mówię szczerze. –Jego niebieskie oczy były szeroko otwarte. Nic nie mówiąc, pocałowałam go w usta , mocniej przywierając do niego swoim ciałem. Natychmiast odpowiedział pocałunkiem, wplatając palce w moje długie, kruczoczarne włosy. Czułam prawdziwą euforie i rządze. Zdarłam z niego koszulkę, pragnąc więcej jego ciała. Po chwili ściągnęłam swój sweter i stanik. Między namiętnymi pocałunkami, łapałam oddech i pozbywałam się kolejnych części garderoby. Nim minęły dwie minuty, siedziałam na nim kompletnie naga. Żarliwie całował moja szyje. Pragnęłam go tu i to w tej chwili.
-Scott nie wytrzymam dłużej. – Zaśmiał się cicho i spojrzał na mnie, pieszcząc dłońmi moją skórę na brzuchu.
-Jakaś ty niecierpliwa.
-Oj przymknij się. – Pochyliłam się i znów go pocałowała, unosząc do góry biodra  lekko na niego opadając. Przez moje ciało przeszła kolejna fala rozkoszy.

Gdy rano się obudziłam Scotta już nie było. W głowie huczało mi zapomnienie. Zerknęłam na zegarek stający na szafce nocnej. Była siódma. Za godzinę powinnam stawić się w nowej szkole. Nie miałam na to zbytniej ochoty, ale zwlekłam się z ciepłego łóżka i poszłam wziąć prysznic. Po porannej toalecie, ubrałam się w czarny, trochę rozciągnięty sweter i jeansy. Za oknem kropił deszcz, więc włosy związałam w luźny kok. Cała moja szyja obsypana była malinkami.
-Dzięki Scott! – Powiedziałam do pustego pokoju. Na stopy wciągnęłam trampki i z poprzecieraną jeansową torbą zbiegłam na dół. Na kanapie z piwem w ręku siedział Luis, mój wujek, a po kuchni krzątała się wiecznie zapracowana ciotka Rose.
-Wstałaś. – Powiedziała na przywitanie, przecierając brudny blat.
-Jak widać
-Zjesz coś? – Spytała z troską ale pokręciłam przecząco głową.
-Nie jestem głodna. Pójdę już.
-Hope – Zatrzymałam się w pół kroku i obejrzałam na nią. – Postaraj się by nie wywalili cie i z tej szkoły. – Poprosiła zmęczonym głosem. Nic nie mówiąc po prostu wyszłam. Deszcz przybrał na sile, ale nie miałam ochoty wracać się po kurtkę, więc dzielnie dotarłam na przystanek, a potem autobusem dojechałam niemal pod samą szkołę. Na widok ceglanej rudery z zakratkowanymi oknami zrzedła mi mina, ale nie mogłam spodziewać się niczego lepszego. Z moimi aktami z poprzedniej szkoły nie miałam szans na nic lepszego. Poprawiłam torbę na ramieniu i weszłam na plac szkoły przez dużą czarną bramę. Mimo deszczu sporo dzieciaków kręciło się po dworze, zebrani w zgranych kupkach gawędzili i śmiali się między sobą. Nigdy nie należałam do takiej grupki. Zawsze byłam odludkiem, niemogącym się dogadać z rówieśnikami. Nie wiedziałam czemu tak było, może przez to jak byłam wychowana… W każdym bądź razie większością gardziłam, a najbardziej wytapetowanymi , głupiutkimi dziewczynkami, które próbowały udawać lalki Barbie. Może to była zazdrość, bo ja sama nigdy tak nie będę wyglądać, a może po prostu zwykła nieuzasadniona nienawiść. Czułam na sobie spojrzenia innych, ale doskonale nauczyłam się je ignorować. Miałam w dupie zdanie innych.  Żadne z nich nie powie mi, jak mam żyć i ich opinia na pewno nie pomoże mi w budowie mojej zaniżonej so oceny.  By nie stac się ofiarą uniosłam głowę i patrząc się prosto przed siebie, przeszłam przez plac i weszłam do szkoły. Wnętrze było chłodne, pomalowane na beżowy kolor korytarze, obstawione były szafkami, a na niektórych ścianach widniały nieudane grafity.  W białych dużych oknach których złaziła farba widniały żelazne kraty. Z torby wygrzebałam plan lekcji. Pierwszy miałam angielski w klasie 20. Przepychając się między uczniami, szłam wzdłuż korytarza szukając odpowiedniej Sali. Każde z drzwi były pomalowane na obrzydliwi jasny odcień niebieskiego. Jeżeli w ten sposób chcieli ocieplić wnętrze to im się to nie udało. Zadzwonił dzwonek, a ja dotarłam na koniec korytarza i po chwili zastanowienia skręciłam w prawo. Sala numer 20 była położona tuż za rogiem, naprzeciwko damskiej łazienki, do której pospiesznie weszłam. Pomieszczenie było puste. W środku znajdowały się trzy kabiny, trzy umywalki i jedno duże pęknięte lustro.  Wytarłam rozmazaną kredkę pod oczami, poprawiłam koka, z którego wyślizgnęło się kilka czarnych pasm i wróciłam na korytarz. Drzwi do mojej klasy były otwarte, więc pośpiesznie przez nie weszłam. Większość ławek była zajęta, a nauczyciel facet po czterdziestce z z siwym wąsem i okularami w dużych oprawkach siedział za swoim biurkiem. Szybko przemknęłam obok niego i zajęłam miejsce na tyłach klasy.  Kilkoro uczniów odwróciło się za mną, taksując mnie podejrzliwym wzrokiem. Czy ja przeżyje ten dzień?
-Witajcie głąby – Zaczął wąsaty z przyjazną miną. – Mam nadzieje, że ten weekend spożytkowaliście ucząc się do dzisiejszego sprawdzianu.  – Cała klasa jęknęła. – Tak myślałem, ale nie wywiniecie się z tego. – Uśmiechnął się i z szuflady biurka wyjął plik zapisanych kartek.  Przeszedł się po klasie rozdając sprawdziany i na końcu zatrzymał się na mnie.  –Jesteś nowa? – Skinęłam nic nie mówiąc. – Obrabialiście ten materiał w przedniej szkole? – Pokazał mi sprawdzian. Obejrzałam go pobieżnie i oddałam mu z powrotem.
-Nie mam pojęcia. – Przyznałam. Rzadko bywałam w szkole, a szczególnie na angielskim.

-Rozumiem.  Postaraj się to wypełnić. – Z powrotem położył kartkę na mojej ławce i odszedł.  Wyjęłam długopis i z ponurą miną zaczęłam dokładniej czytać polecania, ale będę szczera nie należę do kujonów.

Na trzeciej lekcji dyrektor przysłał po mnie swoją młodziutką sekretarkę, która wyglądała jak zimna suka, spoglądając na mnie chłodnym wzorkiem znad okularów w niebieskich oprawkach.  Gdy szłyśmy przez korytarz echem niósł, się stukot jej czarnych szpilek o podłogę. Byłam pewna, że się nie zaprzyjaźnimy.
- Dyrektor Jenkins  czeka na ciebie. – Powiedziała pani suka wskazując drewniane drzwi, opatrzone niebieską plakietką z napisem Dyrekcja. Uśmiechnęłam się do niej krzywo i weszłam do gabinetu. Dyrektor Jenkins siedział za mosiężnym mahoniowym biurkiem, czytając zapewne moją dokumentacje. Na dźwięk zamykanych drzwi uniósł wzrok znad papierów i uśmiechnął się sztucznie,
-Witaj Hope. –  Przywitał się z wyraźnym brytyjskim akcentem.
-Dzień dobry. – Wydukałam cicho.
-Usiądź proszę – Wskazała na fotel naprzeciwko siebie. Grzecznie zajęłam swoje miejsce, nie spuszczając go z oczu. – Czytam właśnie twoje akta z poprzedniej szkoły. Jesteś… Ciekawą uczennicą.
-Skoro pan tak sądzi. – Oblizał wargi i odchylił się na swoim fotelu do tyłu, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Często wagarowałaś, byłaś nieuprzejma dla nauczycieli, twoje oceny także pozostawiały wiele do życzenia… Zostałaś wydalona za pobicie innej uczennicy. – Moje brwi powędrowały do góry.
-Tak, wiem.
-Nie tolerujemy takich uczniów.
-W takim razie czemu pan mnie przyjął?- Zaatakowałam, znużona jego gadką.
-Bo mam nadzieje, że uda nam się przystosować cie do społeczeństwa.
-Uważa pan, ze nie jestem przystosowana do społeczeństwa? – Byłam autentycznie wzburzona.
-Napadłaś na tą dziewczynę zupełnie bez powodu…
-To nieprawda!  Ona mnie sprowokowała.
-Trafiła przez ciebie do szpitala. – Zacisnęłam pieści, które spoczywały na moich kolanach. Mimo lekkiego zamroczenie narkotykami świetnie pamiętałam ten dzień.  Ta dziewczyna dostała dokładnie to na co zasłużyła.
-Należało jej się.
-Hope. Ludzie przystosowani do społeczeństwa tak się nie zachowują.
-Nie zna pan tej sprawy. – Warknęłam wkurzona.
-Wiem o niej wystarczająco dużo.  Jeżeli twoje postępowanie się nie zmieni z tej szkoły także zostaniesz wydalona, rozumiesz? – Przymrużyłam oczy i popatrzyłam na niego lodowato.
-Doskonale. – Uśmiechnął się szeroko i opadł do przodu. Oparł łokcie na biurku i spojrzał mi prosto w oczy.
-Pokładam w tobie wielkie nadzieje Hope.

Wściekła wyszłam z gabinetu dyrektora nie mówiąc do widzenia. Ten facet kompletnie wyprowadził mnie z równowagi.  Do końca tej lekcji zostało jeszcze piętnaście minut.  Poprawiłam torbę na ramieniu i weszłam do damskiej toalety. Zamknęłam się w jednej z trzech kabin  i usiadłam na sedesie.  Z torby wyjęłam prostokątne metalowe, kolorowe pudełeczko. Wyjęłam z  niego niebieską tabletkę z wytłoczona uśmiechnięta buźką i położyłam ją na języku.  Pudełeczko schowałam z powrotem a tabletkę popiłam resztkami wody mineralnej. Do dzwonka siedziałam w kabinie, a po dzwonku wyszłam z toalety. Korytarz był zatłoczony, ale na nikogo specjalnie nie zwracałam uwagi. Niespiesznie ruszyłam pod klasę. Kolejną lekcją miała być biologia.  Po przerwie, jak na każdej lekcji zajęłam ostatnią ławkę i siedziałam cicho, bezmyślnie wpatrując się w nauczyciela.  Biolożką była pani Tyler.  Była koło pięćdziesiątki. Jasne blond włosy upięte miała w ścisły kok, a wąskie usta  pomalowane na czerwono.  Jej nogi zdobiły buty na wysokim obcasie, a biodra obcisła ołówkowa spódnica. Najwidoczniej nie pożegnała się jeszcze z młodością. Pięć minut po dzwonku do klasy wszedł wysoki, brązowowłosy chłopak, z szeroki uśmiechem.
-Przepraszam za spóźnienie pani Tyler. – Wydukał, puszczając do niej oczko.
-Usiądź Dru. – Nakazała srogo, ale uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Chłopak przeszedł na tyły i stanął przy mojej ławce.
-Zajęłaś moje miejsce. – Wyjaśnił, spoglądając na mnie wymownie. Posłałam mu krótkie obojętne spojrzenie i nic nie mówiąc dalej siedziałam w ławce. – Rozumiem. – Westchnął i usiadł obok mnie. Wcale mi się to nie podobało, ale nie miałam zamiaru robić scen, jak jakaś aspołecznica.  – Jestem Dru. – Przedstawił się, wypakowując książki. To także zignorowałam i twardo wpatrywałam się w nauczycielkę, która tłumaczyła coś o mitozie. – Zamierzasz mi powiedzieć jak masz na imię? – Spytał chyba lekko zirytowany.  Obróciłam głowę w jego stronę i szepnęłam w jego stronę nieme Nie. Wydawał się być zaskoczony, ale uśmiechnął się lekko i kiwnął głową, a potem zajął się robieniem notatek, które mnie zupełnie nie obchodziły. Po kilkunastu minutach ecstasy zaczęło działać, a ja miałam ochotę się śmiać. Zakryłam usta dłońmi i w chwili kiedy Dru gryzmolił coś w zeszycie, zaczęłam go obserwować.  Miał ładny profil. Prosty nos, lekko zarysowana szczęka i wystające kości policzkowe. Po bliższych oględzinach zauważyłam mały, czarny kolczyk w jego uchu.  Wydawał się mnie całkowicie ignorować, ale przyłapałam go na tym jak kilkakrotnie zerkał w moją stronę.  Był przystojny na swój sposób i dzięki temu  na pewno był łamaczem serc. W chwili kiedy poczułam chęć przytulenia się do niego, szybko odwróciłam wzrok i odsunęłam się na tyle ile to możliwe. Chyba nie powinnam łykać ecstasy tuz przed lekcją.  Z każda chwilą serce mocniej kołatało mi w piersi i czułam narastające gorąco, ale było mi wesoło. Ledwo powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechu.  Kiedy lekcja dobiegła końca, szybko spakowałam swój pusty notatnik i wybiegłam z Sali. Dru podążył za mną i kiedy wychodziłam na korytarz złapał mnie za przegub i zmusił mnie tym bym się zatrzymała. Szybko wyrwałam się z jego uścisku, posyłając mu wrogie spojrzenie. Cofnął się o krok, ale uśmiech nie znikł z jego twarzy. Może on tez był naćpany? – To jak? Powiesz mi jak masz na imię? – Spytał, a jego głos  sprawił, że poczułam przypływ niewyjaśnionej sympatii. Musiałam się szybko jakoś opanować.  Kiedy już otwierałam usta mimo własnej woli zadzwonił mój telefon. Dziękując bogu, odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem oddaliłam się od chłopaka, przy okazji odbierając.
-Cześć Hope.
-Cześć Scott.
-Widzimy się dziś?
-Jeżeli zaopatrzysz mnie w dropsy.
-Zawsze do usług.