czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 1


''(...)If you must weep,
do it right here in my bed as I sleep.
If you must mourn, my love,
mourn with the moon and the stars up above.
If you must mourn,
don't do it alone.''

Z radia leciała jakaś melancholijna piosenka, pokój rozświetlała tylko marna lampka i światło latarni, wpadające przez okno. Siedząc na podłodze, wysypałam trochę koki na czarny, podrapany stolik. Odgarnęłam włosy na plecy i wciągnęłam biały proszek. Otarłam nos i odchyliłam głowę do tyłu, czując rozkosz rozchodzącą się po całym moim ciele. Przymknęłam powieki, wsłuchując się w słowa piosenki:  ‘’If you must die, sweetheart, die knowing your life was my life’s Best part…’’. Zakołysałam się w rytm, uśmiechając się pod nosem. Otworzyłam oczy I zerknęłam na Scotta, który był w podobnym do mnie stanie. Wstałam, podeszłam do nie i usiadłam, na jego kolanach okrakiem.
-Cześć. – Wymruczałam, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej. Pod palcami czułam przyspieszone bicie jego serca.
-Hej. – uśmiechnął się i złapał moją buzie w ręce. – Jesteś taka piękna. – Zaśmiałam się, przytulając policzek do jego ciepłej dłoni. Mówię szczerze. –Jego niebieskie oczy były szeroko otwarte. Nic nie mówiąc, pocałowałam go w usta , mocniej przywierając do niego swoim ciałem. Natychmiast odpowiedział pocałunkiem, wplatając palce w moje długie, kruczoczarne włosy. Czułam prawdziwą euforie i rządze. Zdarłam z niego koszulkę, pragnąc więcej jego ciała. Po chwili ściągnęłam swój sweter i stanik. Między namiętnymi pocałunkami, łapałam oddech i pozbywałam się kolejnych części garderoby. Nim minęły dwie minuty, siedziałam na nim kompletnie naga. Żarliwie całował moja szyje. Pragnęłam go tu i to w tej chwili.
-Scott nie wytrzymam dłużej. – Zaśmiał się cicho i spojrzał na mnie, pieszcząc dłońmi moją skórę na brzuchu.
-Jakaś ty niecierpliwa.
-Oj przymknij się. – Pochyliłam się i znów go pocałowała, unosząc do góry biodra  lekko na niego opadając. Przez moje ciało przeszła kolejna fala rozkoszy.

Gdy rano się obudziłam Scotta już nie było. W głowie huczało mi zapomnienie. Zerknęłam na zegarek stający na szafce nocnej. Była siódma. Za godzinę powinnam stawić się w nowej szkole. Nie miałam na to zbytniej ochoty, ale zwlekłam się z ciepłego łóżka i poszłam wziąć prysznic. Po porannej toalecie, ubrałam się w czarny, trochę rozciągnięty sweter i jeansy. Za oknem kropił deszcz, więc włosy związałam w luźny kok. Cała moja szyja obsypana była malinkami.
-Dzięki Scott! – Powiedziałam do pustego pokoju. Na stopy wciągnęłam trampki i z poprzecieraną jeansową torbą zbiegłam na dół. Na kanapie z piwem w ręku siedział Luis, mój wujek, a po kuchni krzątała się wiecznie zapracowana ciotka Rose.
-Wstałaś. – Powiedziała na przywitanie, przecierając brudny blat.
-Jak widać
-Zjesz coś? – Spytała z troską ale pokręciłam przecząco głową.
-Nie jestem głodna. Pójdę już.
-Hope – Zatrzymałam się w pół kroku i obejrzałam na nią. – Postaraj się by nie wywalili cie i z tej szkoły. – Poprosiła zmęczonym głosem. Nic nie mówiąc po prostu wyszłam. Deszcz przybrał na sile, ale nie miałam ochoty wracać się po kurtkę, więc dzielnie dotarłam na przystanek, a potem autobusem dojechałam niemal pod samą szkołę. Na widok ceglanej rudery z zakratkowanymi oknami zrzedła mi mina, ale nie mogłam spodziewać się niczego lepszego. Z moimi aktami z poprzedniej szkoły nie miałam szans na nic lepszego. Poprawiłam torbę na ramieniu i weszłam na plac szkoły przez dużą czarną bramę. Mimo deszczu sporo dzieciaków kręciło się po dworze, zebrani w zgranych kupkach gawędzili i śmiali się między sobą. Nigdy nie należałam do takiej grupki. Zawsze byłam odludkiem, niemogącym się dogadać z rówieśnikami. Nie wiedziałam czemu tak było, może przez to jak byłam wychowana… W każdym bądź razie większością gardziłam, a najbardziej wytapetowanymi , głupiutkimi dziewczynkami, które próbowały udawać lalki Barbie. Może to była zazdrość, bo ja sama nigdy tak nie będę wyglądać, a może po prostu zwykła nieuzasadniona nienawiść. Czułam na sobie spojrzenia innych, ale doskonale nauczyłam się je ignorować. Miałam w dupie zdanie innych.  Żadne z nich nie powie mi, jak mam żyć i ich opinia na pewno nie pomoże mi w budowie mojej zaniżonej so oceny.  By nie stac się ofiarą uniosłam głowę i patrząc się prosto przed siebie, przeszłam przez plac i weszłam do szkoły. Wnętrze było chłodne, pomalowane na beżowy kolor korytarze, obstawione były szafkami, a na niektórych ścianach widniały nieudane grafity.  W białych dużych oknach których złaziła farba widniały żelazne kraty. Z torby wygrzebałam plan lekcji. Pierwszy miałam angielski w klasie 20. Przepychając się między uczniami, szłam wzdłuż korytarza szukając odpowiedniej Sali. Każde z drzwi były pomalowane na obrzydliwi jasny odcień niebieskiego. Jeżeli w ten sposób chcieli ocieplić wnętrze to im się to nie udało. Zadzwonił dzwonek, a ja dotarłam na koniec korytarza i po chwili zastanowienia skręciłam w prawo. Sala numer 20 była położona tuż za rogiem, naprzeciwko damskiej łazienki, do której pospiesznie weszłam. Pomieszczenie było puste. W środku znajdowały się trzy kabiny, trzy umywalki i jedno duże pęknięte lustro.  Wytarłam rozmazaną kredkę pod oczami, poprawiłam koka, z którego wyślizgnęło się kilka czarnych pasm i wróciłam na korytarz. Drzwi do mojej klasy były otwarte, więc pośpiesznie przez nie weszłam. Większość ławek była zajęta, a nauczyciel facet po czterdziestce z z siwym wąsem i okularami w dużych oprawkach siedział za swoim biurkiem. Szybko przemknęłam obok niego i zajęłam miejsce na tyłach klasy.  Kilkoro uczniów odwróciło się za mną, taksując mnie podejrzliwym wzrokiem. Czy ja przeżyje ten dzień?
-Witajcie głąby – Zaczął wąsaty z przyjazną miną. – Mam nadzieje, że ten weekend spożytkowaliście ucząc się do dzisiejszego sprawdzianu.  – Cała klasa jęknęła. – Tak myślałem, ale nie wywiniecie się z tego. – Uśmiechnął się i z szuflady biurka wyjął plik zapisanych kartek.  Przeszedł się po klasie rozdając sprawdziany i na końcu zatrzymał się na mnie.  –Jesteś nowa? – Skinęłam nic nie mówiąc. – Obrabialiście ten materiał w przedniej szkole? – Pokazał mi sprawdzian. Obejrzałam go pobieżnie i oddałam mu z powrotem.
-Nie mam pojęcia. – Przyznałam. Rzadko bywałam w szkole, a szczególnie na angielskim.

-Rozumiem.  Postaraj się to wypełnić. – Z powrotem położył kartkę na mojej ławce i odszedł.  Wyjęłam długopis i z ponurą miną zaczęłam dokładniej czytać polecania, ale będę szczera nie należę do kujonów.

Na trzeciej lekcji dyrektor przysłał po mnie swoją młodziutką sekretarkę, która wyglądała jak zimna suka, spoglądając na mnie chłodnym wzorkiem znad okularów w niebieskich oprawkach.  Gdy szłyśmy przez korytarz echem niósł, się stukot jej czarnych szpilek o podłogę. Byłam pewna, że się nie zaprzyjaźnimy.
- Dyrektor Jenkins  czeka na ciebie. – Powiedziała pani suka wskazując drewniane drzwi, opatrzone niebieską plakietką z napisem Dyrekcja. Uśmiechnęłam się do niej krzywo i weszłam do gabinetu. Dyrektor Jenkins siedział za mosiężnym mahoniowym biurkiem, czytając zapewne moją dokumentacje. Na dźwięk zamykanych drzwi uniósł wzrok znad papierów i uśmiechnął się sztucznie,
-Witaj Hope. –  Przywitał się z wyraźnym brytyjskim akcentem.
-Dzień dobry. – Wydukałam cicho.
-Usiądź proszę – Wskazała na fotel naprzeciwko siebie. Grzecznie zajęłam swoje miejsce, nie spuszczając go z oczu. – Czytam właśnie twoje akta z poprzedniej szkoły. Jesteś… Ciekawą uczennicą.
-Skoro pan tak sądzi. – Oblizał wargi i odchylił się na swoim fotelu do tyłu, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Często wagarowałaś, byłaś nieuprzejma dla nauczycieli, twoje oceny także pozostawiały wiele do życzenia… Zostałaś wydalona za pobicie innej uczennicy. – Moje brwi powędrowały do góry.
-Tak, wiem.
-Nie tolerujemy takich uczniów.
-W takim razie czemu pan mnie przyjął?- Zaatakowałam, znużona jego gadką.
-Bo mam nadzieje, że uda nam się przystosować cie do społeczeństwa.
-Uważa pan, ze nie jestem przystosowana do społeczeństwa? – Byłam autentycznie wzburzona.
-Napadłaś na tą dziewczynę zupełnie bez powodu…
-To nieprawda!  Ona mnie sprowokowała.
-Trafiła przez ciebie do szpitala. – Zacisnęłam pieści, które spoczywały na moich kolanach. Mimo lekkiego zamroczenie narkotykami świetnie pamiętałam ten dzień.  Ta dziewczyna dostała dokładnie to na co zasłużyła.
-Należało jej się.
-Hope. Ludzie przystosowani do społeczeństwa tak się nie zachowują.
-Nie zna pan tej sprawy. – Warknęłam wkurzona.
-Wiem o niej wystarczająco dużo.  Jeżeli twoje postępowanie się nie zmieni z tej szkoły także zostaniesz wydalona, rozumiesz? – Przymrużyłam oczy i popatrzyłam na niego lodowato.
-Doskonale. – Uśmiechnął się szeroko i opadł do przodu. Oparł łokcie na biurku i spojrzał mi prosto w oczy.
-Pokładam w tobie wielkie nadzieje Hope.

Wściekła wyszłam z gabinetu dyrektora nie mówiąc do widzenia. Ten facet kompletnie wyprowadził mnie z równowagi.  Do końca tej lekcji zostało jeszcze piętnaście minut.  Poprawiłam torbę na ramieniu i weszłam do damskiej toalety. Zamknęłam się w jednej z trzech kabin  i usiadłam na sedesie.  Z torby wyjęłam prostokątne metalowe, kolorowe pudełeczko. Wyjęłam z  niego niebieską tabletkę z wytłoczona uśmiechnięta buźką i położyłam ją na języku.  Pudełeczko schowałam z powrotem a tabletkę popiłam resztkami wody mineralnej. Do dzwonka siedziałam w kabinie, a po dzwonku wyszłam z toalety. Korytarz był zatłoczony, ale na nikogo specjalnie nie zwracałam uwagi. Niespiesznie ruszyłam pod klasę. Kolejną lekcją miała być biologia.  Po przerwie, jak na każdej lekcji zajęłam ostatnią ławkę i siedziałam cicho, bezmyślnie wpatrując się w nauczyciela.  Biolożką była pani Tyler.  Była koło pięćdziesiątki. Jasne blond włosy upięte miała w ścisły kok, a wąskie usta  pomalowane na czerwono.  Jej nogi zdobiły buty na wysokim obcasie, a biodra obcisła ołówkowa spódnica. Najwidoczniej nie pożegnała się jeszcze z młodością. Pięć minut po dzwonku do klasy wszedł wysoki, brązowowłosy chłopak, z szeroki uśmiechem.
-Przepraszam za spóźnienie pani Tyler. – Wydukał, puszczając do niej oczko.
-Usiądź Dru. – Nakazała srogo, ale uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Chłopak przeszedł na tyły i stanął przy mojej ławce.
-Zajęłaś moje miejsce. – Wyjaśnił, spoglądając na mnie wymownie. Posłałam mu krótkie obojętne spojrzenie i nic nie mówiąc dalej siedziałam w ławce. – Rozumiem. – Westchnął i usiadł obok mnie. Wcale mi się to nie podobało, ale nie miałam zamiaru robić scen, jak jakaś aspołecznica.  – Jestem Dru. – Przedstawił się, wypakowując książki. To także zignorowałam i twardo wpatrywałam się w nauczycielkę, która tłumaczyła coś o mitozie. – Zamierzasz mi powiedzieć jak masz na imię? – Spytał chyba lekko zirytowany.  Obróciłam głowę w jego stronę i szepnęłam w jego stronę nieme Nie. Wydawał się być zaskoczony, ale uśmiechnął się lekko i kiwnął głową, a potem zajął się robieniem notatek, które mnie zupełnie nie obchodziły. Po kilkunastu minutach ecstasy zaczęło działać, a ja miałam ochotę się śmiać. Zakryłam usta dłońmi i w chwili kiedy Dru gryzmolił coś w zeszycie, zaczęłam go obserwować.  Miał ładny profil. Prosty nos, lekko zarysowana szczęka i wystające kości policzkowe. Po bliższych oględzinach zauważyłam mały, czarny kolczyk w jego uchu.  Wydawał się mnie całkowicie ignorować, ale przyłapałam go na tym jak kilkakrotnie zerkał w moją stronę.  Był przystojny na swój sposób i dzięki temu  na pewno był łamaczem serc. W chwili kiedy poczułam chęć przytulenia się do niego, szybko odwróciłam wzrok i odsunęłam się na tyle ile to możliwe. Chyba nie powinnam łykać ecstasy tuz przed lekcją.  Z każda chwilą serce mocniej kołatało mi w piersi i czułam narastające gorąco, ale było mi wesoło. Ledwo powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechu.  Kiedy lekcja dobiegła końca, szybko spakowałam swój pusty notatnik i wybiegłam z Sali. Dru podążył za mną i kiedy wychodziłam na korytarz złapał mnie za przegub i zmusił mnie tym bym się zatrzymała. Szybko wyrwałam się z jego uścisku, posyłając mu wrogie spojrzenie. Cofnął się o krok, ale uśmiech nie znikł z jego twarzy. Może on tez był naćpany? – To jak? Powiesz mi jak masz na imię? – Spytał, a jego głos  sprawił, że poczułam przypływ niewyjaśnionej sympatii. Musiałam się szybko jakoś opanować.  Kiedy już otwierałam usta mimo własnej woli zadzwonił mój telefon. Dziękując bogu, odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem oddaliłam się od chłopaka, przy okazji odbierając.
-Cześć Hope.
-Cześć Scott.
-Widzimy się dziś?
-Jeżeli zaopatrzysz mnie w dropsy.
-Zawsze do usług.

1 komentarz: