czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział 6



''Job well done
Standing ovation
Yeah you got what you wanted
I guess you won
And I don’t wanna hear
They don’t know you like I do
Even I coulda told you 
That now we’re done
'Cause you,
Play me like a symphony
Play me till your fingers bleed
I’m your greatest masterpiece 
You ruin me
Later when the curtains drawn
And no ones there for you back home
Don’t cry to me you played me wrong 
You ruin me''

W chwili, w której otworzyłam oczy, poczułam się jak wrak. Wrak człowieka. Bolała mnie każda część ciała, jakbym wpadła pod koła ciężarówki. Leżałam opatulona ciepłą pościelą, wpatrywałam się w biały, lekko pożółkły sufit, starając sobie przypomnieć jaki mamy dziś dzień i co ostatnio się wydarzyło. Co spowodowało, że czułam się tak, jak się czułam. Przymknęłam powieki, a mój umysł zaczęły zalewać wspomnienia...
To ja się kręcę czy to świat wiruje? Chciało mi się śmiać. Tak bardzo, że ledwo powstrzymywałam się idąc slalomem oświetlonymi ulicami. Mimo że na zegarku minęła czwarta wciąż mijali mnie przechodnie, posyłając mi krzywe spojrzenia.  W ustach poczułam kwaśny smak. Nieprzyjemny smak. Oparłam się rękoma o ścianę pobliskiego budynku i zwymiotowałam całą zawartość swojego żołądka. Połowa trafiła na moje buty. Chryste...
Zamrugałam kilka razy będąc na siebie wściekła. To były moje ulubione buty. Na tę myśl skrzywiłam się i poczułam niesamowity, rozrywający ból w wardze i żuchwie, a wtedy przyszło kojne wspomnienie.
-Ona nie może z nami mieszkać! Robi z siebie dziwkę i nic więcej. - Z kuchni dotarł do mnie rozgniewany głos Luisa. Pół przytomna stanęłam przy drzwiach, nasłuchując.
-A ty Luis? Co ty do jasnej cholery robisz prócz siedzenia na tej pieprzonej kanapie i chlania piwska? No powiedz mi! - Rose rzadko krzyczała, ale podobało mi się to, że krzyczy akurat na Luisa. Należało mu się.
-Utrzymuje ten cholerny dom! - Z ust Rose wymsknął się kpiący śmiech.
-To ja wciąż zapierdalam od rana do nocy. Pieniędzy z twoich rąk nigdy nie dostałam!
-Zamknij się Rose. Ona ma stąd zniknąć.
-Nie wywalę z mojego domu Hope. To córka mojej siostry. Kocham ją tak samo, jak kochała ją Mery. - Luis prychnął. Tylko on potrafił prychać w tak bezczelny sposób. Moje serce zmiękczyło się od słów Rose. Wiedziałam, że potrafię ją tylko rozczarowywać, a ona mimo to mnie kochała. Mój Boże.
-Nie obchodzi mnie to. Nie chce jej tu widzieć.
-Nie Luis. Ona będzie tu mieszkać. Jak chcesz możesz się wyprowadzić. Hope zostaje! - Chwila ciszy, a potem coś roztłukło się o podłogę. Nie czekając na więcej weszłam do kuchni. Rose stała twarzą do mnie. Luis przyciskał ją do szafki, mocno ściskając jej policzki. W oczach Rose widziałam łzy, ale ani odrobiny strachu.
-Puść ją! - Warknęłam. 
-Hope - Wymamrotała Rose, ale Luis ścisnął jej usta, powstrzymują ją od dalszego mówienia. Skurwiel.
-Puść ją kurwa. - Powtórzyłam ostrzej, ledwo trzymając się na nogach.
-Wypierdalaj!- Krzyknął. Krew się we mnie zagotowała . Niewiele myśląc, chwyciłam go za ramię i odciągnęłam od ciotki. Na jego twarzy rysował się ogromny gniew. Odwrócił się w moją stronę i wymierzył mi cios prosto w twarz. Nie miałam tyle siły by ustać na nogach, więc runęłam z głuchym łoskotem na kuchenne linoleum. Nim kompletnie mnie zamroczyło, błysnęły mi oczy Rose, w których malowała się rozpacz. To przypomniało mi o mamie...


***

-Czemu nie możesz na mnie spojrzeć?! Brzydzę cie? Wolisz te dziwki z ulicy? No powiedz Luke. Proszęę... -Łkanie mamy sprawiało, że bolało mnie serduszko. Nie mogłam już oglądać bajek, nie mogłam oderwać oczu od rozgrywającej się sceny tuż obok. Często tak było. Płacz, krzyki, trzaskanie drzwiami. Taki był schemat życia Tranerów. Wiedziałam, że większość z tego omija mnie, gdy jestem w szkole, bądź, gdy mama zostawia mnie u sąsiadki z naprzeciwka. Lubię panią Martin, ale wole przebywać z mamusią. Nawet, gdy płacze. Byłam zbyt mała by zrozumieć o co rodzice się kłócą, ale wiedziałam, że mama płacze przez tatusia.  Z każdym dniem coraz mniej lubiłam tatusia.
-Zamknij się Mery i daj mi wyjść.
-Nie. Gdzie chcesz pójść? Czemu chcesz żebym znów została sama. Czemu mnie już nie kochasz? - W oczach mamusi malowało się coś dziwnego. Chyba nie znam na to jeszcze słówka, ale to jest większego niż smutek. Mama trzyma tatę za ręce. Mocno. Nie chce go puścić w stronę drzwi, ale ja chce by poszedł. Chce by znów było cicho.
-Boże Mery spójrz na siebie! Co ty z siebie robisz?! - Tata wyrywa się mamie, zaczyna ją szarpać, a ona coraz mocniej płacze. Wstaje z kanapy i idę w ich stronę. Łapię mamusie za nogę.
-Mamusiu przestań. - Szepczę.
-Odejdź Hope.- Warknął tatuś, ale ja nie puszczam mamy, a mamusia nie puszcza taty. - Cholera! - Tata wyrywa jedną rękę i uderza mamę w twarz. Często tak robi. Mamusia chwieje się, wyrywa mi się jej noga i lecę do tyłu. Z głośnym krzykiem upadam na ziemie i uderzam w coś główką... W oczach mamy widzę rozpacz. Tak... Tak to się chyba nazywa.

***

Było mi niedobrze. Z jękiem zerwałam się z łóżka i dopadłam sedesu. Wstrząsały mną torsje, ale z moich ust wydobywała się tylko woda. Gdy mdłości się skończył podniosłam się do góry i spojrzałam w lustro nad umywalką. Moja dolna warga była rozwalona. Zastygła krew zabrała się w kąciku moich ust. Na żuchwie malował się ogromny sino-fioletowy siniak. Ładnie mi przyłożył. Wróciłam do sypialni i zaczęłam szukać telefonu. Znalazłam go pod łóżkiem. Ciekawe co tam robił? Spojrzałam na wyświetlacz i jęknęłam. Była niedziela. Umknęły mi dwa dni. Przejrzałam wysłane SMS-y. Znajdowały się tam wiadomości wysłane o piątej nad ranem w piątek do Scotta. Mogę tylko domyślać się co się działo, gdy pozbierałam się z podłogi. Poszłam z powrotem do łazienki, wzięłam szybką kąpiel, umyłam zęby i związałam włosy. Włożyłam znoszone dresy i czarną koszulkę i zeszłam na dół. Przy stole w kuchni siedziała Rose. Z parującym kubkiem czytała gazetę. Gdy weszłam do środka podniosła wzrok i spojrzała na mnie z troską.
-Jak się czujesz? - Spytała i wstała. Wzruszyłam ramionami. - Zrobić ci kakao? - Mimo woli uśmiechnęłam się lekko i usiadłam na jej wcześniejszym miejscu.
-Chętnie. Gdzie Luis? - Wyjęła mleko z lodówki i wlała do kubka.
-Wyrzuciłam go. - Szepnęła i zasypała mleko trzema łyżkami kakao, wymieszała i wstawiła do mikrofali. 
-Naprawdę? - Spojrzałam na nią niedowierzająco. Odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła się.
-Tak. - Przełknęłam głośno ślinę.
-Czy jak powiem, że się cieszę wyjdę na chamską?
-Nie - Gdy mikrofala zapikała, wyjęła klubek i postawiła go przede mną,  a następni usiadła na krześle obok. - Bo ja też się cieszę. - Upiłam łyk i uśmiechnęłam się szeroko.
-Pyszne.
***
Gdy Hope nie przyszła w piątek do szkoły poczułem dziwny niepokój. Przez cały weekend zastanawiałem się czy wszystko z nią w porządku, ale gdy zobaczyłem ją dziś w szkole wiedziałem, że nie. Weszła do klasy z uniesioną głową. Nie przejmowała się nachalnymi spojrzeniami dzieciaków z klasy. Jej twarz wyglądała paskudnie. Rozcięta warga i siniak na pół szczęki raził mnie w oczy. Nie wiem dlaczego, ale poczułem chęć zabicia tego kto jej to zrobił. Usiadła obok mnie, a mnie owiał jej owocowy zapach.
-Co ci się stało? - Spytałem szeptem, pochylając się w jej stronę. Nie wiem czy robiła to świadomie czy nie, ale odsunęła się ode mnie, jakbym ją parzył.
-Nie twoja sprawa. - Warknęła.
-Ale chce wiedzieć.- Nalegałem. Spojrzała mi w oczy z taką wrogością, że normalnie pewnie bym się przestraszył, teraz jednak chciałem tylko wiedzieć kto to zrobił.
-Nie zostaniemy przyjaciółmi. - Wyjaśniła chłodno, odwracając spojrzenie.
-Czemu? - Mój głos brzmiał na zaskoczony. Przekląłem się za to w duchu. 
-Bo nie mam ochoty cie poznawać.
-Będziesz musiała.- Zaśmiała się i znów na mnie spojrzała.
-Niby dlaczego?
-Bo mamy razem do zrobienia projekt z biologi. - Zacisnęła usta i wzięła głęboki oddech.
-Mi na tym nie zależy.- Zastanawiało mnie czy mówi o projekcie czy o naszej przyjaźni.
-Ale mi tak... - Szepnąłem.
-To twój problem Dru. - Pierwszy raz wymówiła moje imię. Podobało mi się to w jaki sposób układały się jej usta, gdy je wymawiała. Boże... Wziąłem kilka głębokich wdechów. Miałem dziewczynę. Ruby. Nie mogłem w ten sposób myśleć o Hope. 
-Czemu tak bardzo zależy ci na tym by trzymać mnie z daleka? - Jej ramiona nieznacznie się spięły. To musiało coś znaczyć. Odwróciła głowę w moją stronę. Jej wzrok najpierw powędrował w dół, a potem powoli przesuwał się w górę. Czułem się trochę nieswojo, jakby potrafiła przejrzeć moją duszę. Gdy dotarła do oczu, uśmiechnęła się lekko.
-Bo w końcu będziesz chciał czegoś więcej. - Szepnęła to w taki sposób, jakby wiedziała, że ostatnio często o niej myślę.
-Mam dziewczynę. - Parsknęła trochę za głośno i kilka przypadkowych spojrzeń skierowało się w naszą stronę.
-Jakby to miało cie jakoś powstrzymać. - Mrugnęła do mnie i skupiła się na tym co tłumaczyła nauczycielka. Jezu Chryste! Ta dziewczyna sprawiała, że czułem się coraz mniej pewnie, a to sprawiało, że chciałem by role się odwróciły.
-Kiedy chcesz się spotkać, by omówić nasz projekt? - Kąciki jej ust powędrowały do góry.
-Gdy zdobędziesz mój adres. - Mimo woli uśmiechnąłem się szeroko. Chyba lubiła się mną bawić. Zagryzłem wargę i zacząłem obmyślać plan. Musiał być jakiś sposób by zyskać jej adres w miarę legalnie.

***

Ta gra była niebezpieczna. Zdawałam sobie z tego sprawę. Z każdym dniem ten chłopak będzie chciał więcej, a ja nie chce zdradzać mu swoich sekretów, a ni dzielić się swoją przeszłością, a każdy w końcu tego wymaga, a mimo to nie mogłam się powstrzymać. Cholera, coś mnie do niego ciągnęło. Czułam, że on też ma coś do ukrycia.
-Co ci się stało? - Głos Emily wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam na nią i machnęłam lekceważąco ręką.
-Mała rodzinna sprzeczka. - Wytłumaczyłam. W jej oczach zauważyłam zrozumienie, jakby zbyt dobrze wiedziała co mam na myśli, a to mi się wcale nie podobało.
-Okey, nie będę cie zmuszać do mówienia - Puściła mi oczko. - Fajnie się bawiłam w czwartek.
-Ja też. Może kiedyś to powtórzymy? - Uśmiechnęła się szeroko, ale jej uśmiech nie dotarł do oczu.
-Chętnie.  A może dziś spróbujemy czegoś spokojniejszego? - Spojrzałam na nią pytająco.
-Co masz na myśli?
-Na przykład lody po lekcjach? - Zatrzymałam się w pół kroku i zamyśliłam nad tymi słowami.
-Nigdy nie byłam z koleżanką na lodach.- Wyznałam cicho. Przystanęła przy mnie, ale nie wydawała się zaskoczona, ale ja poczułam smutek i rozczarowanie. Rozczarowanie sobą. Dlaczego nigdy nie pozwoliłam nikomu się do mnie zbliżyć na tyle by pójść na głupie lody?
-Nie przejmuj się. To całkiem przyjemne. - Uśmiechnęła się pocieszająco i weszła do przebieralni dla dziewczyn. Polubiłam ją. Naprawdę ją polubiłam. Cholera co się ze mną dzieje? Gdzie jest stara Hope?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz